„Doceniam bardzo moją kulturę – fiesty, stroje, pieśni, legendy, tańce, rękodzieła. Ale też widzę straszne rzeczy – handlowanie ludźmi, podrzędną rolę kobiet, narzucane nam role, nierówności.”
Beata Kowalik w swoim reportażu pokazała wiele kobiecych losów – prostytutek, aktywistek, szamanek, kobiet mieszkających na wsi. Wszystkie zanurzone w kulturze maczyzmu, gdzie mężczyzna może wszystko, a one bez sprzeciwu mają mu się podporządkować. I chociaż tytułowe „no pasa nada!” brzmi walecznie, jak bohaterski okrzyk, to w rzeczywistości jest wyrazem rezygnacji. „Nic się nie dzieje”, chociaż znów zostały pobite, zgwałcone, zastraszone. Wiele kobiet powtarza także „asi es.” Tak już jest. Od pokoleń, więc to brzemię podporządkowania się one także przekazują dalej swoim córkom, tak jak im zostało przekazane. Wydawanie za mąż trzynastolatek nie jest niczym niezwykłym. A potem życie skupiające się jedynie na mężu i dzieciach, często pełne przemocy i kontroli. Zgłoszenie tego na policję nic nie da albo wręcz pogorszy sprawę… Kobiety mogą liczyć tylko na siebie nawzajem – działają grupy nieustraszonych aktywistek, które podejmują olbrzymie ryzyko niosąc pomoc innym. Za takie działania mogą stracić życie one albo ich bliscy. Ale nie poddają się i walczą dalej o lepsze jutro, gdzie kobieta nie jest niewolnikiem bez praw. Szczerze mówiąc nie zdawałam sobie sprawy, że w Meksyku jest aż takie bezprawie… Policja często służy przestępcom, a władza czerpie korzyści finansowe z prostytucji...