„Najciekawsze są tajemnice, których nie zdołano poznać”.
Nie mam zielonego pojęcia jak to się stało, że powieść Macieja Siembiedy „Miejsce i imię” spędziła na mojej półce tak dużo czasu, zanim po nią sięgnęłam. Na szczęście błąd ten ostatnio naprawiłam i bardzo jestem zadowolona ze spędzonego z tą książką czasu.
„Miejsce i imię” to drugi tom cyklu o byłym prokuratorze IPN Jakubie Kani. Tym razem Kuba otrzymuje zlecenie odnalezienia grobu holenderskich Żydów, którzy zginęli w obozie koncentracyjnym na Górze Świętej Anny. Miejsca złożenia zwłok poszukują jubilerzy z pewnej prywatnej organizacji żydowskiej. Kierują się potrzebą serca i chęcią położenia na tym miejscu pamiątkowej tablicy nagrobnej. Dzięki temu dadzą pomordowanym pobratymcom „miejsce i imię”. Jakub, rzecz jasna, nie zastanawia się długo. Podejmuje wyzwanie i rozpoczyna śledztwo, chociaż nie spodziewa się, do jakich rewelacji się dokopie.
Przygodę z tą lekturą rozpoczynamy w Amsterdamie lat czterdziestych, mieście słynącym z genialnych szlifierzy diamentów. Później, z każdym kolejnym rozdziałem, zaliczamy przeskoki w czasie i przestrzeni między współczesnością a czasami II wojny światowej, a także latami dwudziestymi poprzedniego stulecia. Opisywane wydarzenia wiążą się ze sobą na różnych poziomach. Sieć tych powiązań jest momentami tak misterna, że trzeba się skoncentrować, by nie pominąć istotnych dla zrozumienia fabuły sz...