Jo spełniła swoje najskrytsze marzenia- jej serce splotło się z sercem profesora Bhaera, a małżonkowie wspólnie założyli szkołę dla dzieci w Plumfield, gdzie każdy mały człowiek odnajdzie oparcie, miłość i przyjaźń. Nasza szalona Jo jest teraz stateczną panią Bhaer, choć i jej trzymają się pamiętne nam żarty. Teraz głównie jej myśli zajmuje grono jej wychowanków, którzy mają milion pomysłów na sekundę...
Radość przeplata się ze smutkiem, małe i duże tragedie mącą czasem spokój mieszkańców, ale w tym wszystkim nasi bohaterowie zawsze mają siebie nawzajem.
Uwielbiam ten cykl; mam do niego sentyment jak do książki pt. Heidi, która towarzyszyła mnie i mojej siostrze w dzieciństwie. Nie spodziewałam się, że pierwszy tom -Małe kobietki- wzbudzi we mnie takie uczucia. Wiecie, to nie tak, że jest tam coś odkrywczego. Tu chodzi raczej o uczucie towarzyszące lekturze- lekkość, wiara w lepsze jutro, taka bańka szczęścia otaczająca bohaterów, a zarazem czytelnika.
Tym razem przenosimy się do założonej przez Jo i jej męża szkoły w Plumfield. Wieloletni przyjaciel rodziny, Laurie, często "podsyła" małżeństwu chłopców bez domu i rodziny, których spotyka na swojej drodze. Oni z kolei dają im to, czego zabrakło w ich życiu- poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście nie jest to szkoła wyłącznie dla sierot, wielu spośród uczniów to potomstwo okolicznych mieszkańców. Szkoła ...