Z zaciekawieniem sięgam po powieści, w których można znaleźć wątek słowiański. Lubię słowiańską mitologię, chociaż nie jestem specjalistką w tym temacie. Jednak wychodzę z założenia, że warto znać również własne mity, a nie tylko greckie czy rzymskie, o których uczy się w szkole. Również po "Kukułkę i wronę" sięgnęłam ze względu na obiecujący wątek słowiański. Czy było warto?
Warcisława z Jastrzębskich to najmłodsza dziedziczka rodu. Los sprawił, że również jedyna. Poznajemy ją w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Dziewczyna ucieka przed Noduńczykami, którzy napadli na jej gród i wybili całą jej rodzinę. Jeśli nie zdoła dopaść ściany lasu, pewnie ją też zabiją. Gna co sił, chociaż zdaje sobie sprawę, że i w lesie czyha wiele niebezpieczeństw. W tym momencie jednak wydają jej się one mniej straszne niż najeźdźcy. Kiedy trafia na chatę pośrodku lasu, postanawia prosić gospodarza o pomoc. Właścicielem domostwa okazuje się być postawny i przystojny mężczyzna, który jednak szybko zdradza Wrenie, że... nie jest człowiekiem. Dziewczyna jest jednak tak zdeterminowana, że nie dość, iż godzi się z tym, kim jest mężczyzna, to jeszcze decyduje się udać po pomoc do Baby Jagi. Kieruje nią chęć zemsty na najeźdźcach, a także konieczność zjednoczenia swojego ludu i odzyskania rodowych włości.
Historię tę możemy śledzić niejako z dwóch stron. Drugi tor narracyjny umiejscawia nas w otoczeniu Noduńczyków. Tutaj mamy do czynienia z król...