To właśnie wczoraj udało mi się skończyć książkę "Książę musi odejść". Gdy tylko do mnie dotarła, to dopiero zobaczyłam, ile ma w sobie stron. Prawie 500 i się przeraziłam... Ile czasu zajmie mi przeczytanie jej? Poszło dużo szybciej, niż się spodziewałam. Fabuła wciąga i nie ma irracjonalnych sytuacji. A pierwsze co mi przychodzi na myśl?
Uff, nie jest to kolejna historia o znanym schemacie i infantylnych bohaterach. Zdecydowanie książka ma w sobie głębsze przesłanie. Nie brakuje tutaj emocji, trudnych wspomnień i niecodziennych relacji rodzinnych. Codzienność i bohaterowie, którzy być może mieszkają tuż obok to ogromny plus tej powieści!
Michalina zmaga się z przeszłością i stara żyć samodzielnie, ale nie jest łatwo. Wie, że od niej zależy czy uda jej się pokonać wspomnienia i cieszyć życiem. Na swojej drodze spotyka Leo...
I co najciekawsze nie jest to typowy bad boy, o którym wielokrotnie możemy czytać w książkach. Leonard to chłopak, który nie liczy się z innymi. Ma wszystko, o czym inni mogą zamarzyć. Pracuje u ojca jako fotograf, choć nie uważa się za profesjonalistę i zupełnie nie zależy mu na dobrej opinii. Wie, że może zrobić ze swoim życiem to, na co ma ochotę. Jednak w głębi duszy nie boi się odkryć swojej wrażliwości. Nawet przy obcych ludziach.
I chociaż wydawać by się mogło, że to kolejny ckliwy romans o miłości między innymi światami to tego nie odczuła...