Oto \"Krzyżacka zawierucha\" najnowsza książka Jacka Komudy, jego literacki hołd dla 600-lecia bitwy pod Grunwaldem. Przekorny, nie lukrowany, żywy do bólu. 18 września 1454, pole bitwy pod Chojnicami. Straszliwa klęska przeważających sił rycerstwa polskiego. Triumfuje taktyka i sprawność krzyżackich jednostek najemnych. Pomsta za Grunwald. Młody rycerz Bolko z Rożnowa, wnuk nieśmiertelnej sławy Zawiszy Czarnego cudem unika śmierci. Splot wydarzeń ciska go jednak w paszczę wojny wywiadów, intryg ludzi, którzy rycerski honor i kodeks uważają za uciążliwy anachronizm. Oto zmierzch epoki rycerskich ideałów. W huku zderzających się pancerzy, kwiku oszalałych koni, zgrzycie toporów i mieczy – rodzi się nowe. Brutalne i skuteczne. Przyłącz się! Lub giń! Fragment książki: \"Byli na dziedzińcu szranków otoczonym z jednej strony wysokim, drewnianym ogrodzeniem, za którym cisnęła się gawiedź i malborska hołota. Postępujący u boku ojca Bolko dojrzał falujące morze głów pospólstwa – powykrzywiane, umorusane gęby okryte skórzanymi czepcami, kapeluszami, kapturami. Czerwone nosy i poszczerbione oblicza mieszczaństwa cisnącego się do szranków niczym stado świń, wyciągającego koślawe paluchy w stronę Polaków, podsadzającego wyżej umorusane dzieci. Krzyk, wrzask i gwizdy wybuchły szybko. Uciszyły się, kiedy zagrzmiały rogi. Po drugiej stronie, na podwyższeniu, zasiadali panowie, ich słudzy i przydupnicy. W pierwszym rzędzie wielki mistrz Ludwig von Erlichshausen, komtur Reuss von Plauen, wielki szpitalnik, komtur Elbląski i cały kierdel białych płaszczy poznaczonych krzyżami, wywołujących u każdego polskiego rycerza nieznośne mrowienie i skurcz prawicy, po nim zaś przemożną chęć sięgnięcia do lewego boku. Za rzędami krzyży zasiadał pstrokaty tłum w kosztownych robe, kubrakach i obszytych futrem kaftanach. Na ławach spoczywali zarówno najzagorzalsi zausznicy Zakonu w rodzaju Wawrzyńca Blumenau, malborskiego burmistrza Bartłomieja Blume czy biskupa warmińskiego Franza Kuhschmalza, zwanego przez Polaków „Smalcem”, lecz także dowódcy zaciężnych. W osobach Bernarda Szumborskiego, którego posępną i rosłą postać Bolko rozpoznawał już na pierwszy rzut oka, Wita von Szoenburga i innych. Na ławach nie brakowało niewiast – strojnych i błyszczących złotem niczym na własnym weselu.\"