Mam wrażenie, że nad tym rokiem ciąży jakieś fatum i trafienie na dobry reportaż będę mogła uznać za cud. Aż zaczynam się bać sięgać po kolejne książki z tego gatunku, ciągłe rozczarowania potrafią zniechęcić. Niestety to też chyba moment na ostateczne pożegnanie się z twórczością Moniki Góry.
"Kryptonim "Skóra"" miała dotyczyć chyba najbardziej przerażającej polskiej sprawy. Miała, bo tak naprawdę to raczej historia mężczyzny oskarżonego i skazanego na dożywocie za to brutalne morderstwo, choć zdaniem autorki jest on niewinny. Przykro mi pisać takie słowa, ale mam wrażenie, że po raz kolejny autorka skupiła się na szukaniu sensacji, a nawet tym razem posunęła się do wskazania alternatywnego sprawcy.
Polski system sprawiedliwości ma na swoim koncie sprawy niechlubne, który zniszczyły życie wielu ludziom, nie tylko niesłusznie skazanym, ale też ich rodzinom. Mamy dwie wyjątkowo bulwersujące sprawy, ale różnica polega na tym, że tamci mężczyźni zostali zatrzymani niemal od razu i odsiedzieli wiele lat. W tym przypadku wyglądało to zupełnie inaczej, śledczy zbierali dowody przez dwadzieścia lat i dopiero wtedy Robert stracił wolność, choć w kręgu podejrzanych znajdował się od samego początku.
Co najistotniejsze proces był utajniony, uzasadnienie wyroku nie zostało też przekazane opinii publicznej. A skoro tak, to jestem bardzo ciekawa z czego Monika Góra wysnuła wniosek, że do skazania doszło na podstawie poszlak. Dlatego że oskarżony tak pisał...