Co za historia! Co za książka!
Mam wielką satysfakcję, że przeczytałam „Hyperiona”, a jeszcze większą, że tak mnie wciągnęła i zauroczyła, mimo iż to SF. To moje czwarte podejście do „space opera", poprzednie były absolutnie nieudane. W dotychczasowych próbach wiało dla mnie nudą, otoczenie było monotonne, a książki nafaszerowane niezrozumiałymi słowami, strukturami, pojęciami, gubiłam się i traciłam orientację w tym, co czytam. Za mało mam wiedzy, wyobraźni? A może trafiałam na marne pozycje, które raz na zawsze mnie zniechęciły? Nawet „Gwiezdne wojny” to nie moja bajka.
I nagle pojawił się „Hyperion” i zaparło mi dech. Czytało się świetnie, zanurzyłam się w kosmicznym świecie, wczuwałam w dolę-niedolę i emocje bohaterów, ich los nie był mi obojętny. Podobało mi się wszystko. Monumentalność i rozmach powieści. Brawurowa wyobraźnia autora, wykreowany przez niego świat , w który zostałam dosłownie wessana oraz oszałamiający postęp technologiczny. Nie sądziłam, że ten świat będzie w stanie mnie wciągnąć. Mimo iż mroczny i pesymistyczny, ale fascynujący. Świat komlogów (czy to nie są aby nasze dzisiejsze smartfony?), transponderów, androidów, klonów, sztucznej inteligencji, zakrzywienia czasu, domów umiejscowionych równocześnie na kilku planetach, snów kriogenicznych, staroświeckich latających dywanów, a nawet świat poezji.
Podobał mi się pomysł na fabułę: bardzo odległa przyszłość, świat urządzony zupełnie inaczej, ludzkości grozi zagłada, jest jeden określony, znany wróg, rusza ekspedycja ratunkowa złożona z 7 pielgrzymów. Ten motyw pielgrzymki przewija się przez całą powieść, spaja wszystkie wątki, ale nie jest w I tomie „Hyperiona” najważniejszy, na pierwszy plan wysuwa się 6 opowieści pielgrzymów. Ich zawiłe losy, przejścia, dramaty, rozterki. I miłość - mężczyzny do kobiety, kobiety do mężczyzny, rodziców do dziecka, człowieka do Boga. Każda inna, każda niesamowita i wzruszająca. Z tych opowieści składa się zasadniczo cały pierwszy tom, który jest ( jak się na koniec okazało) rozbudowanym wstępem do kolejnych tomów. Znamy już postaci, znamy otoczenie, realia i główny problem, wszystkie wątki zostały otwarte,a w następnych tomach przyjdzie czas na zasadniczą akcję. Tak sądzę.
I wreszcie co spodobało mi się najbardziej, autor zaprosił mnie do gotowego świata, którego na początku nie opisał. Byłam przytłoczona nadmiarem pojęć, zjawisk, słów, szczegółów. Nie odkrył wszystkich kart od razu, ogólne informacje dawkował stopniowo, strona po stronie, opowieść po opowieści. Niczego nie dotłumaczał i nie wyjaśniał, rzucił mnie - niewprawnego w SF czytelnika na głęboką wodę i zmusił do uruchomienia inteligencji, dociekliwości i sprytu. Z każdą kolejną stroną obraz galaktycznego świata stawał się bardziej zrozumiały, mózg pracował, wyobraźnia szalała.
Książka cudo. Na myśl przychodzi mi powieść „Droga” Mc Carthyego, opowiadająca o czasach kilkaset lat przed akcją Hyperiona, ostatnie chwile życia na ziemi, po jakimś bliżej nieokreślonym kataklizmie. Co tam się wtedy stało i czemu życie na planecie stało się niemożliwe - nie wiadomo. Wyjaśnił mi to teraz Simmons w Hyperionie.
„Hyperion” to nie tylko dobra powieść SF, to po prostu świetna powieść niezależnie od klasyfikacji. Chwilka przerwy i z ciekawością sięgnę po kolejne części.
PS. Dziękuję Chłopakowi ze stolicy Warmii za polecenie Simmonsa. Sama bym na to nie wpadła :)