Wen Olcha od dziecka wiedział kim będzie i czego od niego wymagano. Wiedział też jednak o czym tak naprawdę marzył.
O borze szumiący, co to była za książka! Powiem od razu, że gdyby nie to, że jest to jeden z tytułów w moim rocznym wyzwaniu, to byłby DNF.
Wen Olcha ma również drugie imię - Głupi Kundel - i to drugie do niego bardzo pasuje, bo autor niespecjalnie się popisał tworząc tę postać. Chłopak najpierw zachowuje się jak rozpieszczony i rozkapryszony dzieciak, a potem jest po prostu nijaki. Potencjał był, nie został jednak wykorzystany. System magiczny i świat również były nijakie, bo autor często powtarzał puste hasła, niczego nie tłumacząc. Rozwijał się nad czymś zupełnie nieznaczącym (nawet nudnawym), by to co najciekawsze pominąć tekstem typu „sześć miesięcy później”. Miałam wrażenie, że tam gdzie trzeba było rozwinąć skrzydła wyobraźni, to zabrakło wiatru i autor po prostu znalazł na to rozwiązanie - przeskoki czasowe. Było ich tyle, że ja już potem nie wiedziałam ile lat ma bohater.
Lubię wolno rozkręcające się książki (Sanderson!), ale tu to była po prostu nuda. Coś zaczęło się dziać dopiero pod koniec. I to też nie było emocjonujące. No cóż, może to nie była książka dla mnie.
A jeśli liczycie, że poczujecie azjatycki klimat, to się możecie przeliczyć 🙈