Pasewicz to, od ponad 20 lat, jeden z najbardziej muzycznych poetów współczesnej polszczyzny, a „Darkslide” – witalny miks trenów na śmierć ojca i erotyków do skejtów – dowodzi tego po raz kolejny.
Pasewicz to poeta bezbrzeżnie religijny, niemal zawsze odwołujący się do horyzontu wyobrażeń tantrycznego buddyzmu – bóstw, potworów i fantastycznych krain jako alegorii stanów psychicznych; niejasnego podejścia do cielesnych żądz; świadomości wielu planów jednej (choć nie do końca istniejącej) rzeczywistości; stojący w głębokiej opozycji do teistycznych/dualistycznych metod i praktyk.
Pasewicz to także ktoś zawsze inny, wyobcowany, naznaczony oraz dotknięty głęboko przez pierwszą z buddyjskich czterech szlachetnych prawd (tę o udręce, cierpieniu), salwujący się wobec niej asocjacyjnymi, akrobacyjnymi susami w wierszach, które nie tylko kontemplują stream fenomenów, ale i desperacko dociekać starają się tajemnic, na które wskazuje język, jakby te jednak istniały.
Obsesją, która nawiedza „Darsklide” jest fenomen: kości.
Pasewicz to poeta bezbrzeżnie religijny, niemal zawsze odwołujący się do horyzontu wyobrażeń tantrycznego buddyzmu – bóstw, potworów i fantastycznych krain jako alegorii stanów psychicznych; niejasnego podejścia do cielesnych żądz; świadomości wielu planów jednej (choć nie do końca istniejącej) rzeczywistości; stojący w głębokiej opozycji do teistycznych/dualistycznych metod i praktyk.
Pasewicz to także ktoś zawsze inny, wyobcowany, naznaczony oraz dotknięty głęboko przez pierwszą z buddyjskich czterech szlachetnych prawd (tę o udręce, cierpieniu), salwujący się wobec niej asocjacyjnymi, akrobacyjnymi susami w wierszach, które nie tylko kontemplują stream fenomenów, ale i desperacko dociekać starają się tajemnic, na które wskazuje język, jakby te jednak istniały.
Obsesją, która nawiedza „Darsklide” jest fenomen: kości.