Czasem, nie jest łatwo się wydostać z matni, mimo, że próbujesz z całych sił, twój wysiłek idzie na marne. Bo tam, za murami własnego więzienia, gdzie ziemia miała być zielona, bujna i pełna nadziei, pozostały tylko zgliszcza miejsca, gdzie czekać miał spokój i ukojenie. A jednak podejmujesz kolejną próbę, bo wiesz, że to o co chcesz walczyć, jest warte każdego wysiłku. Wiedziała to również Alicja, która wybrała się z Topornikiem w swoją kolejną podróż ku odnalezieniu zagubionych i odnalezieniu siebie. I szczerze muszę przyznać, że ta podróż, przypadła mi do gustu jeszcze bardziej niż jej poprzedniczka. Bo nadal jest mrocznie i niepokojąco, a każde wydarzenia przeszywa grozą na wskroś. To inny świat, lecz wciąż pełen morderców, potworów i paskudnych stworzeń, których nie chciałoby się spotkać na swojej drodze. Inna jest też Alicja, mimo, że ta sama, to silniejsza, mądrzejsza i bardziej wyrozumiała. Wciąż się uczy i na nowo poznaje siebie. I taką Alicję lubię, silną, a jednocześnie zamyśloną, pogrążoną w odmętach swojej pokręconej logiki. Mimo, że echa Lewisa Carrolla są tu łagodniejsze, mniej bezpośrednie i bliżej im do baśni czy folkloru, to sądzę, że te dziwne i meandryczne ścieżki umysłu bohaterki, niezwykle by mu przypadły do gustu. A sama książka, mniej agresywna, prowadząca czytelnika swoją fabułą, przez skomplikowaną szachownicę, byłaby idealną odskocznią od rzeczywistości. Bo cokolwiek by zarzucić tej dylogii, przyjemności z jej czytania, nie da się porównać z ni...