To było nasze drugie spotkanie z twórczością autora i muszę przyznać, że równie owocne jak poprzednio. Sposoby wychowawcze są różne jak różni są ludzie. Nikt nie wychowuje gorzej bądź lepiej po prostu po swojemu a owoce tego widzimy po kilku latach.
Przedstawiam Wam rodzinę Potulnych którym urodziła się córka Pelargonia. Niby nic nadzwyczajnego, ale w tej małej osóbce drzemie coś czego nie da się opisać słowami. No takiej hardej kobitki to ja w życiu nie widziałam. Jednym spojrzeniem potrafi postawić cały dom na nogach, jednym krzykiem sprawi, że rodzice biegają koło niej jak zaczarowani, ale więcej to już zostawię do waszego odkrycia. W kwestii chodzenia do szkoły Pelargonia była tak leniwa, że rodzice nosili leniucha na rękach, bo dziecko nie chciało chodzić na własnych nogach.
To, że rodzice dla własnych pociech są wstanie zrobić wszystko to nie podlega dyskusji, ale to co zrobił Pan Potulny to sprawia, że chylę czoła przed nim. Nie będę dłużej męczyć was i przedstawię dziewczynkę, która bez względu na to, ile dostała to wciąż było mało i mało! Pierwszym słowem małej buntowniczki było słowo JESZCZE!
Pelargonia od zawsze chciała mieć cóś i tutaj historia zaczyna się w szukaniu tego czegoś co chciała dziewczynka. Rodzice dopytywali, jak wygląda to cóś co chce córka, ale ona była nieugięta i mega uparta w tym, żeby nie ułatwiać odnalezienia tego czegoś.
W książce nie ma strony, na ...