Nie jest tajemnicą, że unikam literatury skandynawskiej, ponieważ zupełnie nie potrafię wczuć się w jej klimat ani w północną kulturę. Nawet jeśli opis książki mnie intryguje, to świadomie ją odrzucam przez miejsce akcji lub pochodzenie autora. Zaciekawiła mnie jednak pozycja, której fabuła została osadzona w Norwegii, choć bohaterowie są Polakami.
"Ciosy" to trafny i wieloznaczny tytuł, można go interpretować dosłownie, ale też metaforycznie, bardzo głęboko. Taka też jest cała powieść Jarosława Czechowicza, myślę, że jej prawdziwy sens tkwi w tym, co nie zostało w niej napisane, to przesłanie utkwiło gdzieś niewypowiedziane między wierszami.
Zaskoczyła mnie informacja, że autor ma na swoim koncie już kilka książek, a poza tym prowadzi literackiego bloga. Styl pisania wskazywałby raczej na pierwsze nieśmiałe próby pisarskie, w przypadku debiutu prawdopodobnie nawet bym o tym nie wspominała, ale od kogoś związanego z operowaniem słowem od dłuższego czasu oczekuję już więcej polotu i przede wszystkim bardziej plastycznego języka. Grubymi nićmi można by snuć teorię, że autor próbuje się tym surowym stylem dopasować do wymagań skandynawskiego klimatu, jednak mnie nic nie będzie w stanie przekonać, że tak musiało być, traktuję to zwyczajnie jako największy minus tej powieści.
Książka podzielona jest na trzy części i muszę przyznać, że taka konstrukcja bardzo mi się podobała. Z trudem przebrnęłam przez perspektywę Michała, ale gdy do głosu doszła ...