To kolejna książka, która bardzo mnie zaskoczyła. Główną postacią jest tutaj dziewiętnastoletnia Oliwia, która według mnie była dorosła i nie jednocześnie. Swoją niedojrzałość pokazywała płci przeciwnej, kiedy odpyskiwała im na każdym kroku, robiła sobie z nich żarty, lecz i obwiniała o całe zło na świecie. Jest typową buntowniczką, która przyjechała do babci na święta, lecz z pewnego powodu, w jej domu pozostała sama. Prawie wciąż jest o coś zła, poirytowana i obarcza za to coś lub kogoś, ale co to będzie dowiemy się pod koniec. Swoją postawą przy mężczyznach pokazywała, że lepiej z nią nie zadzierać. Lecz, miała też tą dojrzałą stronę. W miejscu gdzie obecnie przebywa spotkała młodszych sąsiadów, którym nie dzieje się zbyt dobrze. Później poznamy dlaczego, bo Oliwia będzie na ten temat prowadziła z kimś rozmowę. Postanawia jednak sprawić, by na czyjejś twarzy zagościł uśmiech. Chwilami nawet sama nie podejrzewała siebie o takie zachowanie. Sprawiło to, że urosła w moich oczach, a opowieść z rozkapryszoną nastolatką zmieniła się w przepiękną historię pokazującą, że w każdym z nas może istnieć dobra strona, której wrażliwość jest na imię. Bardzo mi się podobała. Zanim znajdziemy odpowiedzi na niekończące się pytania, na złe zachowanie, na nietolerancję wobec innych, musimy dojść prawie do końca książki. Naprawdę byłam tutaj często zaskakiwana zachowaniem postaci, czasami ich odzywkami i punktem nastawienia do życia. Autorka pokazała, że nie każdy ma piękne życie, lecz lu...