Wczoraj on był chłopakiem przy kuźni a ona panną w wielkim dworze. Dzisiaj ten dwór i ta ziemia należą do niego a ona biega u niego na posyłki. On jest uznanym przedsiębiorcą, ją na małżeńskim targowisku zlicytował wszeteczny zbereźnik. Czy tych dwoje może mieć ze sobą coś wspólnego oprócz widzimisię jaśniepana? Okazuje się, że to możliwe.
Zacznę od stałego tematu, czyli opracowania redakcyjnego, któremu poza kilkoma podrzędnymi potknięciami nie dolega nic (!!!) Można też kręcić nosem, że tłumaczenie lekko utyka, lecz jest to tyle i aż tyle. Toż to szok! Z serca chciałabym, by tak było już zawsze. Dużo bardziej ciała dała sama Ashford. Rujnujące kieszeń inwestorów tysiąc funtów więcej rzeczywistych kosztów... czego? brzmi niedorzecznie i trochę śmieszy, później wprowadzając nieprzyjemny dysonans. Zakładam domyślnie, że dotycz ceny surowca za tonę. Wówczas, tak - Hamilton ma święte prawo nakłaść Staithowi po pysku a ja nie odczuwałabym parcia na konfrontację przekładu z oryginałem w poszukiwaniu zagubionych zer. Detal, lecz jakże ważny dla całej konstrukcji.
Teraz o romansie: Lucy Ashford zrobiła na mnie złe pierwsze wrażenie, dlatego po przypadki Connora Hamiltona sięgałam bez przekonania. Po kilku pierwszych stronach zmieniłam zdanie.
Bo jak na standardy Harlequina "Bogaty i uparty" Connor Hamilton prezentuje walory i poziom od bardzo dawna w "harlequinach" niespotykany. Wyborny romans, wręcz obłędny. Jestem zachwycona. Jestem wstrząśnięta. Święty boziu roma...