"Od kilku tygodni mieszkałem w Amsterdamie i wcale nie próżnowałem, chociaż tak lubię włóczyć się uliczkami tego miasta, którymi przechadzali się kiedyś Rembrandt z Saskią, on król życia, ona jego słońce, a potem on już sam, zrujnowany i zlekceważony geniusz. Za dobrych swoich czasów siadywał na kamiennym murze widocznym z mojego okna, on i Spinoza. Jeszcze ich widzę, jak o czymś gwarzą. Ale dosyć. „Archiwa i malarstwo Rembrandta to moja specjalność" — powiedziałem pewnemu facetowi w Londynie. Jest obrzydliwie bogaty. Udało mu się kupić piękny sztych mogący uchodzić za „Rycinę stuguldenową" mistrza van Rijna, a moja wiedza miała potwierdzić, że nie został nabrany."