Nie skupię się na fabule, bo każdy ją zna, mniej lub bardziej. Pragnę jednak poświecić czas Alicji. Jestem zdania, że to właśnie ona, a nie Kraina Czarów, jest najjaśniejszą gwiazdą powieści. Dziewczyna pojawia się nagle, w nieznanym i pełnym sprzeczności świecie. Każdy z nas byłby co najmniej zaniepokojony. A ona? W żadnym momencie nie pęka. Postanawia uparcie podążać za Królikiem bez względu na wszelkie ‚przeszkadzajki’. Z miejsca polubiłem ją za niezłomny charakter, ale i śmiałość, cięty język i to, że ma swoje zdanie. Jej rozmowy z Szalonym Kapelusznikiem, panem Gąsienicą, Niby Żółwiem są absurdalne, pełne humoru i zostaną ze mną na długo.
Sama Kraina Czarów to absurd na kółkach. Nic w niej nie jest normalne, nie trzyma się kupy. Wszystko jest wyolbrzymione i przerysowane. Jedni to pokochają, a drudzy wzruszą ramionami. Ciężko o coś pośrodku.
Pierwsze spotkanie z „Alicją…” było bardzo udane. Jestem przekonany, że wrócę do Krainy Absurdu wielokrotnie, nie tylko z Córką. Tym razem sięgnę po papier i nie mogę się doczekać okazji na przeczytanie kontynuacji.