Niczym kadry ze snów o wielkiej przygodzie, zakorzenionej w podaniach dostarczanych kolejnym pokoleniom nosicielek i nosicieli pojemnej, nieograniczonej wyobraźni, są nowe wiersze Bianki Rolando zgromadzone jak dziecięce skarby w „Absydzie”: konsze, łonie, miejscu uświęconym, niecce wzmacniającej – gdy zachodzi taka potrzeba – siłę głosu poetki. Głos ten mierzy się z językami baśni i legend, szmugluje rzadko przemierzanymi szlakami całe fantastyczne rekwizytorium, daje się porwać zaklęciom, symbolom, wizjom, ale nigdy do końca – jest bowiem na wskroś współczesny. Operując obrazami, narzuca szalone tempo; archaizując, odsłania nasz codzienny demotyk oraz pozostaje bliski sensualizmowi pierwszej osoby; jest zadaniem dla wyobraźni czytelniczej – zbiorem wierszy tyleż otwartych, co otwierających. Podobnie jak słynny Alef absyda ta tylko pozornie znajduje się w jednym miejscu.