Abrasz oznaczać ma w tkactwie niezamierzoną różnicę w odcieniach barwy przędzy widoczną we wzorze dywanu, ale – choć wątki tkackie przewijają się przez karty najnowszego tomiku Bianki Rolando – autorka zdaje się używać tego terminu przewrotnie do określenia zamierzonych efektów swojej poetyki. Umyślne i zawsze zmysłowe (wzrok) tkanie „Abraszu” zdaje się więc procesem, który nie tyle czerpie swoją specyfikę z konsekwencji życia w porządku świata rwących się łańcuchów dostaw i transferów danych, lecz zawsze, obsesyjnie i programowo korzysta z rozmaitych fragmentów i resztek. Tak z kolei rozumiany tytuł pełni nie tylko rolę ostrzeżenia/zaproszenia do odczytywania splotu każdego z tekstów i/lub zgubienia się w czystej zabawie wynikłej z detalicznych czy absurdalnych obrazów, ale rozpościera metaforę – jak w tytułowym wierszu-modlitwie – na kondycję ludzką i boską. Patchworkowy świat nie ma jednak jednego demiurga i opiekuna, tak jak wiersz, którego zaistnienie i sens w podobnej mierze, co od intencji poetki, zależy od interakcji oraz podjęcia twórczej, uważnej lekturowej gry.