Cytaty Jeff Lindsay

Dodaj cytat
Części poćwiartowanego przez niego ciała zdawały się śpiewać pieśń, rapsodię bezkrwawego cudu, która rozjaśniła mi serce i wypełniła żyły odurzającą, nabożną wprost czcią...
Słońce oczyszcza, w słońcu trup wygląda ładniej. Może dlatego kocham Miami.
Musiałem być schludny i dobrze się prezentować; awantura wywołana przez rozwścieczoną kobietę powinna być traktowana niemal jak oficjalna uroczystość.
Oczywiście, stróże prawa muszą przestrzegać męczących wymogów prawnych. Na przykład tortury spotykają się ostatnio z dezaprobatą.
Niestet, mój odwrót odsłonił małą dioramę w pakamerze i prymitywny drab zaczął rozpaczliwie szukać miejsca, gdzie mógłby zwrócić śniadanie. Wreszcie dopadł dużego kosza na śmieci i zaczął wydawać okropne rzężąco-gulgoczące odgłosy. Stałem nieruchomi i czekałem, aż skończy. Rozrzucać wokoło na wpół strawione jedzenie - cóż za okropny zwyczaj. Jaki niehigieniczny. I pomyśleć, że robił to strażnik bezpieczeństwa publicznego.
Dołączyli do nas kolejni mundurowi i już wkrótce mój małpi przyjaciel dzielił kosz z kilkoma kolegami.
-To jest Miami. Ci faceci przyjeżdżają tu na wakacje. Pełno tu bandytów. Nie dam rady ich wszystkich wyłapać.
Prawda była taka, że dałaby radę złapać tylko tych, którzy rzuciwszy się z dachu, wylądowaliby na przednim siedzeniu jej samochodu, ale uznałem, że nie jest to odpowiednia chwila na podnoszenie tego tematu.
Nie miałem żadnego powodu, by myśleć, że pójście w prawo będzie lepsze od pójścia w lewo albo od stania pod płotem i liczenia orzechów kokosowych na najbliższej palmie.
-Można wiedzieć, czego tu szukacie?
-Można, ale jeśli za dwie sekundy nie podniesiesz szlabanu, wpakuję cię do bagażnika, zawiozę do miasta, zamknę w celu pełnej spedalonych motocyklistów i zapomnę, gdzie cię zamknęłam.
Ludzie mnie interesują, może dlatego, że sam nigdy nie będę człowiekiem.
- Co my tu mamy? (...) - Włożył rękę do środka i zmarszczył czoło. - Mam nadzieję, że nie ludzkie szczątki. - Wyjął wielki rogal z cynamonem i obejrzał go uważnie. - Och, caramba! Moja wieś nie będzie w tym roku głodować. Bardzo ci dziękujemy, koniku polny! (...) Spłacony dług jest błogosławieństwem dla całej ludzkości, moje dziecko.
Wyglądał jak rottweiler, który zamierza komuś odgryźć rękę, ale najpierw się zastanawia, jaki jest jej smak.
(...) na mojej twarzy automatycznie pojawił się roztargniony uśmiech, z jakim witamy ludzi podczas spaceru. Ach, cieszę się, że pana widzę! Piękny wieczór na ćwiartowanie, prawda?
A więc dobrze, znajdź go. Wytrop porywacza. Niechaj twoja nieugięta logika mknie po pustkowiu niczym stado mroźnych wilków. Niechaj twój wielki umysł wrzuci najwyższy bieg. Niechaj rozgrzaną do czerwoności koniugację mejotyczną chromosomów twojego potężnego mózgu ochłodzi wiatr, niechaj twe myśli ułożą się w piękny, jednoznaczny i nieuchronny wniosek. Naprzód! Do boju!
Nie mogę powiedzieć, że widok okaleczonych ciał nigdy nie sprawia mi przyjemności, o nie, wręcz przeciwnie. Nie znoszę wydzielin fizjologicznych - wyglądają wyjątkowo nieapetycznie. Ale poza tym mogę patrzeć na zwłoki jak na porcje żeberek w supermarkecie.
Proszę cię siostrzyczko - powiedziałem. - Jeśli nie zrobisz czegoś z twarzą już ci tak zostanie. Ludzie będą brali cię za karpia.
A wszystko to skamle i błaga, a wszystko to wzmaga żądzę. Żądza. Och, ten symfoniczny, ten przeraźliwy wrzask tysięcy przyczajonych głosów, ten wewnętrzny krzyk, ryk całego jestestwa, wołanie milczącego obserwatora, cichego, bezdusznego, chichoczącego potwora, bestii tańczącej na promieniach księżyca. Głos kogoś, kto jest i nie jest mną, kto szydzi, śmieje się i odzywa, gdy jest głodny, gdy wyje z żądzy. A żądza była teraz bardzo silna, zimna, spięta, skulona i sprężona, jak nigdy dotąd nieodparta, zwarta i gotowa - mimo to wciąż czekała i obserwowała, a wraz z nią
czekałem i obserwowałem ja.
- Kim jesteś? - wyszeptał.
- Początkiem - odparłem - Początkiem i końcem wszechrzeczy. Twoim antystwórcą, księże.
Nie wiem dlaczego tak się ze mną porobiło, wiem jednak, że jestem wypalony, pusty w środku i niezdolny do uczuć. Że po prostu udaję. Ale myślę, że nie ma w tym niczego niezwykłego. Jestem pewien, że w codziennych kontaktach udaję mnóstwo ludzi, przynajmniej po troszę. Ja udaję całkowicie, zawsze i wszędzie. Udaję bardzo dobrze i nigdy niczego nie odczuwam.
Jak może być źle skoro mam ładną fryzurę?
Mózg lubi wychodzić na przechadzkę w najbardziej nieodpowiednich chwilach, prawda?
Czy nie jest tak, że we śnie wszyscy jesteśmy obłąkani? Czyż sen nie jest procesem, dzięki któremu możemy wrzucić nasz obłęd do mrocznej jamy, jaką jest nasza podświadomość, obudzić się rano i zjeść na śniadanie płatki, zamiast dziecka sąsiada?
(,,,) z do­świad­cze­nia wiem, że im szyb­ciej czło­wiek ucie­ka od kło­po­tów, te tym prę­dzej go do­ga­nia­ją.
Ledwo się po­wstrzy­ma­łem, żeby znów nie po­krę­cić głową; po­ku­sa była silna, bo mia­łem wra­że­nie, że wszech­świat, jesz­cze przed kil­ko­ma dnia­mi lo­gicz­ny i upo­rząd­ko­wa­ny, nagle do­stał kom­plet­ne­go świra.
De­xter nie żywi złu­dzeń; jak mało kto wie, że życie nie jest spra­wie­dli­we. Lu­dzie wy­my­śli­li po­ję­cie spra­wie­dli­wo­ści, bo chcie­li dać wszyst­kim równe szan­se w grze i zmu­sić dra­pież­ców do nieco więk­sze­go wy­sił­ku. I bar­dzo do­brze. Lubię wy­zwa­nia. Ale choć życie nie jest spra­wie­dli­we, Prawo i Po­rzą­dek po­win­ny takie być.
Jak wia­do­mo, nie­spo­dzian­ki zwy­kle są groź­ne, chyba że ma się aku­rat uro­dzi­ny – a i wtedy róż­nie bywa.
Za­nie­po­ko­iła mnie za to Astor; mała odzie­dzi­czy­ła po matce umie­jęt­ność od­dy­cha­nia per­ma­nent­ne­go, po­zwa­la­ją­cą mówić bez przerw na wdech, i widok jej sie­dzą­cej w mil­cze­niu był czymś nie­mal bez­pre­ce­den­so­wym. Prze­rzu­ci­łem się zatem na inny język i spró­bo­wa­łem jesz­cze raz: – Co tam, ziomy?
Przy­pusz­cza atak na wszyst­kie znane za­byt­ki, a De­xter wy­stę­pu­je w roli od­dzia­łu sztur­mo­we­go mimo woli, i nic nie może jej po­wstrzy­mać. Wieża Eif­fla, Łuk Trium­fal­ny, Wer­sal, Ka­te­dra Notre Dame; wszyst­kie ka­pi­tu­lu­ją przed tą wście­kle skon­cen­tro­wa­ną blon­dyn­ką blon­dyn­ką uzbro­jo­ną w śmier­cio­no­śny prze­wod­nik tu­ry­stycz­ny.
Lu­dzie nie­szczę­śli­wi dłu­żej do­cho­dzą do zdro­wia.
– Zgu­bi­li­ście ich, co? – za­py­tał. Wy­da­ło mi się to wiel­ką nie­spra­wie­dli­wo­ścią. – Tak, śle­dze­nie go, kiedy le­że­li­śmy w wo­dzie do góry ko­ła­mi, oka­za­ło się znacz­nie trud­niej­sze, niż przy­pusz­cza­łem – po­wie­dzia­łem. – Na­stęp­nym razem pan spró­bu­je tego do­ko­nać w ten spo­sób, a my bę­dzie­my stali i na­rze­ka­li.
Sie­dzia­łem na ka­na­pie i pa­trzy­łem na piwo, które trzy­ma­łem w ręku. Nie piję al­ko­ho­lu – na­praw­dę, al­ko­hol nie jest za­le­ca­ny dra­pież­ni­kom. Osła­bia re­fleks, mąci zmy­sły i prze­cie­ra na łok­ciach ka­fta­nik ostroż­no­ści, co za­wsze wy­da­wa­ło mi się bar­dzo złą rze­czą. Ale oto ja, demon na wa­ka­cjach, skła­da­łem ofia­rę osta­tecz­ną ze swo­ich mocy, sta­jąc się czło­wie­kiem – a piwo było tym, czego po­trze­bo­wał De­xter Abs­ty­nent.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl