Cytaty Grzegorz Wielgus

Dodaj cytat
Re­gi­na z nie­bez­piecz­nym im­pe­tem po­sta­wi­ła cu­kier­nicz­kę na bla­cie. – Sło­dzi pan? – Nie. Le­karz po­wie­dział, że je­że­li dalej będę ko­rzy­stał z cukru, zo­sta­nie mi dzie­sięć lat życia. – A bez niego? – Też dzie­sięć, ale przy­naj­mniej mogę zrzę­dzić na gorz­ką her­ba­tę. Or­ło­wiec skrzy­wił się cierp­ko, na co Re­gi­na od­po­wie­dzia­ła znacz­nie ła­god­niej­szym uśmie­chem. – Nie są­dzi­łam, że ko­mi­sa­rzom wolno za­cho­wać po­czu­cie hu­mo­ru. Nie każą wam go od­da­wać przy awan­sie?
– Są­dzisz, że to było po pro­stu sa­mo­bój­stwo? – spy­tał ko­mi­sarz, po­ko­nu­jąc ko­lej­ne za­krę­ty stro­mej drogi pro­wa­dzą­cej w stro­nę do­li­ny Bia­łej Lą­dec­kiej. – Sa­mo­bój­stwo nigdy nie jest po pro­stu. Nikt się nie budzi rano z po­my­słem, że za­miast śnia­da­nia wezmę kawał sznu­ra i po­wie­szę się w sto­do­le. Ten facet umie­rał od lat.
Długi nie umie­ra­ją wraz z wła­ści­cie­lem, tylko prze­cho­dzą dalej, jak jakiś po­krę­co­ny no­wo­twór. My­ślisz sobie, że uśmiech­nę­ło się do cie­bie szczę­ście i dzie­dzi­czysz dział­kę z domem wartą kil­ka­set ty­się­cy. A tu pro­szę, niby cena się zga­dza, tylko ty ją mu­sisz za­pła­cić wie­rzy­cie­lo­wi, bo jakiś kre­tyn po­sta­no­wił prze­pu­ścić wszyst­ko bez mru­gnię­cia okiem.
Pro­blem z za­bi­ja­niem jest taki, że nie da się go cof­nąć. Mar­twe­go wilka da się zba­dać, ale życia mu to nie wróci. Tro­fe­ów przy­bę­dzie, zwie­rząt ubę­dzie. – Rosły męż­czy­zna uśmiech­nął się nie­przy­jem­nie.
Nie można zaj­mo­wać się pra­wem bez wej­ścia w bagno po­li­ty­ki, te dwie rze­czy były ze sobą nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne ni­czym awers i re­wers mo­ne­ty. Po­li­cja nie była w tej kwe­stii wy­jąt­kiem. Do ma­gicz­nych stoł­ków na szczy­cie nie dało się do­trzeć bez od­po­wied­nich przy­ja­ciół z od­po­wied­nich par­tii.
Nie uda­wał, że prawa pil­nu­ją świę­ci, ro­bi­li to lu­dzie. A ci, z de­fi­ni­cji, byli naj­gor­szym moż­li­wym wy­bo­rem do pil­no­wa­nia cze­go­kol­wiek.
– Fe­liks wy­cią­gnął z ple­ca­ka koc ter­micz­ny i okrył nim zmar­z­nię­tą ko­bie­tę. – Ostat­ni krzyk mody w gó­rach, świet­nie pre­zen­tu­je się pod­czas sesji zdję­cio­wej na no­szach.
Je­że­li ist­niał mie­siąc, który mógł ze­psuć humor, to był to wła­śnie luty.
– Skoń­czy­li­ście? – za­py­tał Or­ło­wiec, uno­sząc dłoń. – Do­pie­ro za­czy­na­my, sze­fie – od­parł Kęp­ski z krzy­wym uśmiesz­kiem. – Trze­ba roz­py­tać są­sia­dów, spraw­dzić ro­dzi­nę de­na­ta, do­wie­dzieć się, kto w oko­li­cy nie­zbyt prze­pa­da za my­śli­wy­mi… Nie chcę szefa roz­cza­ro­wać, ale przed nami jesz­cze mnó­stwo ro­bo­ty. Ko­mi­sarz wy­wró­cił oczy­ma. – Dzię­ku­ję, że mnie o tym po­in­for­mo­wa­łeś – mruk­nął. – Bez cie­bie nie miał­bym po­ję­cia, że gówno, w które wdep­nę­li­śmy, to nie cze­ko­la­da. Idzie­my, ro­bo­ta nie trup, z cza­sem sty­gnie.
Jasne, mamy dwu­dzie­sty pierw­szy wiek, a rów­no­upraw­nie­nie można kupić w każ­dym skle­pie(...).
– Wąt­pię, żeby ofia­ra sama na­ry­so­wa­ła krzyż. Facet był chyba zbyt za­ję­ty umie­ra­niem.
– Dobra. – Or­ło­wiec kla­snął w dło­nie. – Do ro­bo­ty. Coś ci się rzu­ci­ło w oczy? – Facet umarł z wy­jąt­ko­wo durną miną. – Nie wie­dzia­łem, że ist­nie­je jakiś dys­tyn­go­wa­ny wyraz twa­rzy, który trze­ba przy­brać, kiedy ktoś cię na­bi­ja na je­le­nie rogi.
Nowy trup był pro­ble­mem, i to jed­nym z tych, któ­re­go nie dało się po­zbyć jak nie­chcia­ne­go pre­zen­tu. W prze­ci­wień­stwie do ohyd­nych bi­be­lo­tów, które Or­ło­wiec do­sta­wał ze stałą czę­sto­tli­wo­ścią z oka­zji uro­dzin, ciało za­wsze śmier­dzia­ło. Nawet świe­że.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl