Kiedy wydajesz swoją pierwszą książkę i nie masz pojęcia, jak wygląda proces wydawniczy, każdy kolejny krok wywołuje wielką ekscytację.
Bałam się powrotu książki z korekty, spodziewałam się, że będzie mnóstwo poprawek i... Faktycznie, było ich mnóstwo, ale wciąż mniej niż się spodziewałam. Z przyjemnością poprawiałam każdy błąd, usuwałam niepotrzebne powtórzenia czy zmieniałam zdania/akapity, bo jest w nich coś nie tak. Przeczytałam swoją książkę, jeszcze raz wczuwając się w bohaterów, przeżywając z nimi wzloty i upadki. Kiedy skończyłam, poprawiłam swoje własne uwagi (m.in. nadużywanie danego sformułowania) które rzuciły mi się w oczy podczas czytania. I na sam koniec postanowiłam przeczytać książkę jeszcze raz, by sprawdzić, jak w obecnej formie się prezentuję i do końca ją doszlifować przed odesłaniem do wydawcy. I oczywiście nadal są rzeczy, które należy poprawić.
Uderzyła mnie jednak zupełnie inna rzecz. Kiedy pisałam, stosowałam zasadę: "napisz taką książkę, jaką sama chciałabyś przeczytać". Myślałam, że jednak po którymś czytaniu, nie będę odczuwać już tych emocji. Zwłaszcza teraz, gdy przeczytałam ją raz i natychmiast zaczęłam czytać od nowa. I wiesz co? Wciąż wzruszam się na niektórych scenach, wciąż "pocą mi się oczy", gdy bohaterowie przeżywają trudne chwilę. Z niektórych scen jestem naprawdę dumna. Czytam je i w głowie pojawia się myśl: "to naprawdę Ty napisałaś!"
Wiem, że książka nie spodoba się wszystkim.
Wiem, że będą osoby, które skrytykują ją. I mnie.
Mimo to jestem dumna z tego, co powstało. Trochę książek w swoim życiu przeczytałam i wiem, że ta moja może nie dorównuję Sienkiewiczowi, ale na pewno nie jest słaba. Ale to tylko moje zdanie, z którym możesz się nie zgodzić. Premiera w tym roku, będziesz mieć szansę sprawdzić i wyrobić własne zdanie.