Kiedy wydajesz swoją pierwszą książkę i nie masz pojęcia, jak wygląda proces wydawniczy, każdy kolejny krok wywołuje wielką ekscytację.
Bałam się powrotu książki z korekty, spodziewałam się, że będzie mnóstwo poprawek i... Faktycznie, było ich mnóstwo, ale wciąż mniej niż się spodziewałam. Z przyjemnością poprawiałam każdy błąd, usuwałam niepotrzebne powtórzenia czy zmieniałam zdania/akapity, bo jest w nich coś nie tak. Przeczytałam swoją książkę, jeszcze raz wczuwając się w bohaterów, przeżywając z nimi wzloty i upadki. Kiedy skończyłam, poprawiłam swoje własne uwagi (m.in. nadużywanie danego sformułowania) które rzuciły mi się w oczy podczas czytania. I na sam koniec postanowiłam przeczytać książkę jeszcze raz, by sprawdzić, jak w obecnej formie się prezentuję i do końca ją doszlifować przed odesłaniem do wydawcy. I oczywiście nadal są rzeczy, które należy poprawić.
Uderzyła mnie jednak zupełnie inna rzecz. Kiedy pisałam, stosowałam zasadę: "napisz taką książkę, jaką sama chciałabyś przeczytać". Myślałam, że jednak po którymś czytaniu, nie będę odczuwać już tych emocji. Zwłaszcza teraz, gdy przeczytałam ją raz i natychmiast zaczęłam czytać od nowa. I wiesz co? Wciąż wzruszam się na niektórych scenach, wciąż "pocą mi się oczy", gdy bohaterowie przeżywają trudne chwilę. Z niektórych scen jestem naprawdę dumna. Czytam je i w głowie pojawia się myśl: "to naprawdę Ty napisałaś!"
Wiem, że książka nie spodoba się wszystkim.
Wiem, że będą osoby, które skrytykują ją. I mnie.
Mimo to jestem dumna z tego, co powstało. Trochę książek w swoim życiu przeczytałam i wiem, że ta moja może nie dorównuję Sienkiewiczowi, ale na pewno nie jest słaba. Ale to tylko moje zdanie, z którym możesz się nie zgodzić. Premiera w tym roku, będziesz mieć szansę sprawdzić i wyrobić własne zdanie.
14. sierpnia 2022 roku umieściłam tutaj wpis o tym, że piszę książkę. Napisanie pierwszego tomu mojej trylogii zajęło mi prawie rok, aczkolwiek pracowałam nad nim zdecydowanie dłużej. Pomysł przez lata rozwijał się w mojej głowie i byłam pewna, że będzie to coś dobrego. Wielokrotnie nawet podejmowałam próby, aby tę historię spisać, ale pewne elementy musiały dopiero dojrzeć, więc nic z tego nie wychodziło. W każdym razie przyszedł ten czas, że przy wsparciu rodziny i znajomych, udało mi się ukończyć pierwszy tom.
Pod koniec 2023 roku zakończyłam z kolei pisanie trzeciego tomu! Trylogia została napisana, opowieść zakończona, a ja jestem z siebie naprawdę dumna, że udało mi się to osiągnąć.
To jednak nie jedyne, z czym tutaj dzisiaj przychodzę. Trylogia jest napisana, trzeba jeszcze ją wydać. I tutaj też mogę powiedzieć, że premiera pierwszego tomu będzie miała miejsce w tym roku. Moje marzenie, które kiedyś wydawało mi się czymś nierealnym do spełnienia, czymś nieosiągalnym, powoli staje się rzeczywistością. Jestem jednocześnie szczęśliwa i przerażona tym wszystkim. Z jednej strony nie mogę się doczekać, z drugiej boję się momentu, w którym książka wróci do mnie po redakcji.
Już wiem, że o swoje marzenia trzeba walczyć, nigdy się nie poddawać i dążyć do ich realizacji. Jak widać - wszystko jest możliwe. Nawet to, że ktoś taki jak ja, zupełnie niepozorna dziewczyna z małej miejscowości, będzie pisać książki.
Czy pierwsze zdanie książki może nas zachęcić do przeczytania całości?
Wydaje mi się, że pomału robi się (albo już się zrobił) trend, by pierwsze zdanie było niezwykle mocne lub też tajemnicze. Podejrzewam, że jest to celowy zabieg, by zachęcić czytelnika, a nie przypadkowy efekt pisarskiej weny. Nie będę ukrywać, że w swojej powieści również starałam się, aby prolog był niezwykle mocny i sprawił, że po jego przeczytaniu, czytelnik nie będzie mógł oderwać się od lektury. Czy się udało? To oczywiście okaże się, gdy książka zostanie wydana i trafi w Wasze ręce, natomiast wiem od osób, które już miały tą przyjemność(?) ją przeczytać, że prolog faktycznie ich zaciekawił.
Wracając jednak do tego pierwszego zdania. Takim, które mi najbardziej utkwiło w pamięci jest to, które rozpoczyna pierwsze opowiadanie przygód Geralta z Rivii (Wiedźmin Andrzej Sapkowski):
Później mówiono, że człowiek nadszedł od północy, od Bramy Powroźniczej.
To zdanie nie wiele mówi i pewnie właśnie dlatego tak bardzo mnie zainteresowało. Skoro o człowieku mówiono, tzn że zrobił coś, co zasługiwało na mówienie. I ja chce się dowiedzieć co!
Jestem też ciekawa Twojego zdania na ten temat. Tzn. nie na temat powyższego zdania, bo wiadomo, że jedną osobę ono zaciekawi, a inną nie. Wszystko jest tylko kwestią gustu. Chcę wiedzieć, co w ogóle myślisz o pierwszych zdaniach w książce. Raczej nie spodziewam się, że ktoś miałby odłożyć lekturę po przeczytaniu pierwszego zdania, które go nie zaciekawiło. Jestem ciekawa, czy jest ono dla Ciebie ważne i czy ma jakikolwiek wpływ na Twój odbiór książki? I czy faktycznie pierwsze zdanie może mieć moc przyciągania czytelniczej uwagi?
I już na sam koniec. Co myślisz o poniższym zdaniu?
Srebrne światło księżyca wpadało przez uchylone okno, oświetlając trupiobladą twarz noworodka.
Swoją pierwszą książkę skończyłam pisać już jakiś czas temu.
Następnie ją przeczytałam, by wyłapać pewne nieścisłości, literówki i inne błędy.
A teraz czekam, aż moja siostra, brat i bratowa przeczytają i powiedzą, co o niej myślą.
Niedługo też wydrukuję jedną kopię dla moich rodziców, gdyż oni elektronicznie nie czytają.
Mam wielkie marzenie, żeby w 2023 roku tak książka została wydana.
Może się spełni.
A ja piszę drugą, co by nie wychodzić z rytmu.
Parę dni temu WRESZCIE skończyłam pisać swoją pierwszą powieść!
Teraz ją czytam i poprawiam błędy oraz pewne sceny, które tej poprawy wymagają. Czasem jest to tylko zdanie, a czasem trzeba zmienić coś więcej, by miało to wszystko sens.
Mam nadzieję, że wyrobię się z tym jeszcze w tym roku, aby móc przekazać ją paru osobom do przeczytania.
A co dalej, to się zobaczy.
Moim wielkim marzeniem jest, by kiedyś wpadła ona też w Wasze ręce!
Dzisiaj postawiłam kropkę za ostatnim zdaniem piętnastego rozdziału mojej powieści. Książka zaplanowana jest na trzydzieści, także połowa za mną.
Nie mogę się doczekać, aż dobrnę w końcu do samiutkiego końca. Zdaję sobie sprawę, że to będzie dopiero połowa sukcesu. Później przeczytam ją by poprawić ewentualne nieścisłości, a następnie trafi w ręce kilku osób, by również przeczytały i powiedziały, co powinnam poprawić. Także do końca pracy nad nią jeszcze sporo czasu, ale i tak cieszy mnie, że historię, którą mam w głowie, konsekwentnie przelewam na ekran monitora.
Jeszcze trochę!
Zaplanowałam książkę na dwadzieścia rozdziałów.
Miała być podzielona na dwie części, każda po dziesięć.
Napisałam pierwszą część i przeszłam do drugiej.
I podczas powstawania rozdziału nr. 11, w mojej głowie zmieniła się koncepcja.
Nagle okazało się, że to, co wymyśliłam sobie wcześniej, będzie o wiele lepsze, jeżeli... rozwlekę to w czasie, dodam kilka dodatkowych scen, coś poprzestawiam. Nagle z dwóch części i dwudziestu rozdziałów, robią się trzy części i trzydzieści rozdziałów.
Moja bratowa stwierdziła, że tak po prostu jest u pisarzy i to dobrze.
Mój brat zapytał, czy widziałam, jaka gruba była książka, którą podarował mi na urodziny. Owszem, widziałam!
Planowałam skończyć pisanie w tym roku, teraz mam co do tego spore wątpliwości.
Byłam już za połową i nagle znowu tak wiele dzieli mnie od końca.
Ale to nic.
Podobno tak jest dobrze.
Napisanie książki było moim marzeniem od... zawsze!
Już jako dziecko dużo pisałam. Pamiętam, że w pierwszych klasach podstawówki (1-3, dokładnie nie pamiętam), mieliśmy napisać opowiadanie. Mama zawsze wymagała ode mnie, żebym najpierw pisała na brudno i dopiero po sprawdzeniu przez nią błędów, przepisywała. Jestem jej za to bardzo wdzięczna, gdyż miałam (mam?) dysortografię i czas, który spędziła ze mną, aby ćwiczyć poprawną pisownię, wiele mi dał.
Wracając jednak do mojej opowieści. Napisałam opowiadanie w brudnopisie na kilkanaście stron. Weź proszę pod uwagę, że jako dziecko, pisało się troszeczkę większymi literami niż dorosły. Problem pojawił się, gdy trzeba było je przepisać. Ręka tak mnie bolała, że zwyczajnie nie byłam w stanie! Mama wtedy znacząco skróciła moją opowieść. Do szkoły zabrałam wersje i obie pokazałam nauczycielce. W końcu nie męczyłam się na darmo, prawda?
Nie ma więc nic dziwnego w tym, że marzyłam o napisaniu własnej książki. Bardzo bym chciała zrobić sobie kiedyś rundkę po księgarniach i fotografować się z owocem mojej pracy. Tylko mam jeden mały problem. Samokrytyka! I systematyczność... To w sumie dwa problemy.
Po pierwsze - wszystko, co pisałam, po pewnym czasie przestawało mi się podobać. Zaczynałam poprawiać, aż w końcu uznawałam, że to nie ma sensu i trzeba zacząć pisać powieść od początku. Ciężko jest skończyć pisać książkę, jeżeli cały czas zaczyna się ją na nowo.
Po drugie - jeżeli ciągle musiałam zaczynać od nowa, to zwyczajnie nudziło mi się takie pisanie. W głowie mam mnóstwo pomysłów, a tu siedzę cały czas nad jednym i tym samym. Na okrągło. W dodatku pisanie po raz trzeci czy piąty tej samej sceny... No nie szło mi to.
Na początku tego roku wybrałam sobie postanowienie noworoczne - NAPISAĆ książkę.
Konsekwentnie zmierzam do przodu. Krok po kroku zbliżam się do końca. To znaczy jeszcze się nie zbliżam, jeszcze mi całkiem sporo zostało. Chodzi o to, że idę cały czas przed siebie. Czasem wolniej, czasem szybciej, ale oddalam się od startu i zbliżam do mety.
I wiesz co?
Po raz pierwszy jestem dumna z tego, co napisałam.
Po raz pierwszy widzę, że to jakoś wygląda.
Do tego mam wsparcie brata i bratowej, którzy nie tylko mnie zachęcali do pisania, ale również co jakiś czas pytają, jak mi idzie. Z bratem mogę konsultować swoje pomysły. Zazwyczaj kończy się to tak, że próbuje wcisnąć mi swoje. Nie ważne. Najważniejsze, że pomagają i zachęcają, a tego naprawdę potrzebuję.
Mam też wsparcie moich rodziców. Gdy ostatnio byłam u nich na urlopie i zapowiedziałam, że będę pisać książkę, pilnowali, by nikt mi nie przeszkadzał i... żebym w ogóle pisała.
Wydawało mi się, że ty miałaś pisać książkę, a nie czytać - powiedział tata, gdy zastał mnie z Księżycowym Miastem w rękach.
Niewyobrażalne wsparcie mam też od znajomych z Bookstagrama, którzy wiedzą, że coś tworzę i trzymają kciuki, aby się udało.
Może tym razem.
Marzenia się same nie spełniają. Nikt za mnie książki nie napisze. Sama również się nie napisze.
Marzenia się spełnia. I ja właśnie walczę o to, aby je spełnić.
Próbowaliście kiedyś napisać książkę?
Albo może już jakąś napisaliście?
Moim marzeniem od dziecka było, aby kiedyś napisać i wydać własną książkę. Kilka razy zaczynałam już coś tworzyć, jednak z jakiegoś powodu rezygnowałam. Czasami zmieniała mi się koncepcja i przerywałam pisanie by zacząć od początku. Innym razem tak długo męczyłam pierwszy rozdział, że do zniechęcałam się, zanim w ogóle dotarłam do drugiego. Zdarzyło się też tak, że tyle czasu spędzałam na tworzeniu planu wydarzeń oraz bohaterów, że pisać w ogóle nie zaczynałam. Te wszystkie próby łączyła jedna rzecz - pomysł. On, choć szczegóły się zmieniały, pozostawał cały czas taki sam.
Wiele razy rozmawiałam z bratem na temat mojego pomysłu na książkę. Analizowali razem pewne aspekty. Proponował mi, jak według niego powinnam pewną rzecz rozwiązać. Jednak nadal - poza rozmowami, wciąż niewiele z tego wychodziło, bo nic nie pisałam. Stworzenie swojego dzieła wcale nie jest takie proste, jak niektórym mogłoby się wydawać.
Teraz ponownie podchodzę do próby ubrania w słowa tego, co od wielu lat kiełkuje w mojej głowie. Wiem, jak historia ma się potoczyć i jak skończyć. Pewne elementy nabierają kształtu dopiero podczas pisania, inne wtedy ewoluują, zmieniają się. W każdym razie próbuję i powoli brnę do przodu. Wspiera mnie rodzina, która co jakiś czas pyta, jak mi idzie. Motywują mnie, każdy na swój sposób. Mama już zapowiedziała, że chce przeczytać tę książkę.
Może tym razem mi się uda.