Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "manna panna nic", znaleziono 273

Nie ma, ko­mi­sa­rzu, sil­niej­sze­go uczu­cia na świe­cie niż od­rzu­co­na mi­łość, pie­lę­gno­wa­na przez lata i zmie­nio­na w czy­stą nie­na­wiść. Po­wie­dze­nie, że praw­dzi­wą mi­łość od nie­na­wi­ści dzie­li tylko jeden krok, jest błęd­ne. To jedno i to samo uczu­cie, ujaw­nia­ją­ce swoją wspa­nia­łą albo po­twor­ną stro­nę w za­leż­no­ści od sy­tu­acji.
Wiesz, mi­łość mat­czy­na to chyba naj­sil­niej­sza z mi­ło­ści, jeśli w ogóle ist­nie­je skala uczuć. No­si­łam ją przez dzie­więć mie­się­cy pod ser­cem, uro­dzi­łam, kar­mi­łam wła­sną pier­sią, a póź­niej da­wa­łam tyle mi­ło­ści, ile tylko po­tra­fi­łam. Więź matki i dziec­ka to coś uni­ka­to­we­go, fe­no­men, sta­lo­wa nić, łą­czą­ca bez słów czy ge­stów.
Za kogo ty mnie masz? Za jakiś przed­miot, za na­gro­dę po­cie­sze­nia?! Ani moje miesz­ka­nie, ani moje serce nie są ho­te­lem.
Każdy może zra­nić, ale tylko bar­dzo bli­ska osoba może zła­mać serce.
Czyli mała go­dzin­ka drogi przed nami.
– Nie ma cze­goś ta­kie­go jak mała go­dzin­ka, go­dzi­na ma za­wsze sześć­dzie­siąt minut.
– Oczy­wi­ście, panie po­praw­ny.
Mam trzy­dzie­ści sześć lat, a czuję się jak sześć­dzie­się­cio­lat­ka. Pro­wa­dzę życie eme­ryt­ki i to nie­zbyt roz­ryw­ko­wej.
Każdy może zranić, ale tylko bardzo bliska osoba może złamać serce.
Z po­cząt­kiem czerw­ca na prze­cięt­ne­go Ko­wal­skie­go spa­da­ła fala dzi­kiej eu­fo­rii, zu­peł­nie jakby ktoś na po­wi­ta­nie lata roz­pu­ścił gaz roz­we­se­la­ją­cy nad Pol­ską.
Kownacki miał kiedyś taką refleksję, że ten ludzko- psi duet miał same zalety, oprócz jednej straszliwej wady- kiedyś jednego z nich zabraknie, a wówczas drugiemu pęknie serce.
Trudno było o większą hipokryzję. O jej zdrowie dbał człowiek, który pozbawił ją wzroku. Nie chciała ani ćwiczyć, ani ruszać się, ani dbać o siebie. Po co miałaby to robić?! (...) Dzisiaj nie obchodziło jej ile waży, ani jak wygląda. Nic już jej nie obchodziło. Diabeł odebrał jej sens życia.
Ona już w ogóle nie czuła skrępowania, wstydu czy też dyskomfortu. Jej dusza umarła. Zostało jej odebrane człowieczeństwo i ludzkie odczucia. Zostało bezużyteczne ciało, nie mogące uwolnić się od życia i czekające na okazję do zabicia się.
Bolesław po prostu słyszał to pytanie wiele razy. Zbyt wiele. Jakby bycie kawalerem czyniło z niego gorszego człowieka i powinien się ze swojego starokawalerstwa tłumaczyć. Jak gdyby popełnił jakieś przestępstwo.
Po rozpaczy, etapie panicznego lęku i złości, w końcu pogodziła się ze swoim okrutnym losem i od tego czasu miała jeden jedyny cel - skutecznie się zabić.
Marzyła, by zabrać temu psychopacie to na czym mu najbardziej zależało, czyli posiadanie władzy nad jej życiem.
Męż­czy­zna uwa­żał opie­kę nad dziec­kiem i zaj­mo­wa­nie się domem za formę wcza­sów: nie cho­dzisz do pracy, śpisz kiedy chcesz, jesz kiedy chcesz, cho­dzisz na spa­ce­ry, ba­wisz się i spę­dzasz czas ze swoim uko­cha­nym dziec­kiem. Sie­lan­ka! A ona miała wra­że­nie, że każ­de­go dnia wal­czy o prze­trwa­nie, prze­su­wa­jąc ko­lej­ny raz gra­ni­ce wy­trzy­ma­ło­ści fi­zycz­nej, emo­cjo­nal­nej i psy­chicz­nej swo­je­go or­ga­ni­zmu. By­wa­ły takie dni, kiedy za­sta­na­wia­ła się, czy nie stra­ci przy­tom­no­ści, trzy­ma­jąc Nelę, albo czy nie do­sta­nie ta­kie­go bólu ple­ców, że nie bę­dzie w sta­nie ru­szyć ręką ani nogą. Za­le­ża­ło jej, aby jej emo­cje i wy­cień­cze­nie nie od­bi­ja­ły się ne­ga­tyw­nie na córce, choć cią­głe gra­nie uśmiech­nię­tej i ra­do­snej mamy sta­wa­ło się coraz trud­niej­sze. Żyła w sa­mot­no­ści, a to­wa­rzy­sza­mi jej dnia co­dzien­ne­go były bez­sil­ność, ból i żal.
Go­dzi­ny nigdy nie wy­da­wa­ły jej się tak dłu­gie jak tej nocy. Na­szła ją błaha re­flek­sja, że śpiąc, tak na­praw­dę nie czu­je­my, jak długo trwa noc, i nie do­ce­nia­my bło­go­sła­wień­stwa wie­lo­go­dzin­ne­go, nie­prze­rwa­ne­go snu. Na­to­miast kiedy chce­my, lecz nie mo­że­my spać, wszyst­ko wy­da­je się dłuż­sze, gor­sze, ciem­niej­sze, a ko­lej­ne mi­nu­ty i go­dzi­ny nocy wloką się nie­mi­ło­sier­nie. Do jed­nej ze strasz­niej­szych tor­tur, jakie sto­so­wa­no w hi­sto­rii, za­li­cza­ło się prze­cież wła­śnie nie­po­zwa­la­nie tor­tu­ro­wa­nej oso­bie za­snąć.
Po­my­śla­ła, że nie­spo­dzian­ki są prze­re­kla­mo­wa­ne, a potem koń­czą się roz­cza­ro­wa­niem osoby je or­ga­ni­zu­ją­cej.
Nigdy nie miała smar­twat­cha, Xboxa czy nawet te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go jak jej ró­wie­śni­cy, nie były jej nie­zbęd­ne. Bar­dziej za­zdro­ści­ła ko­le­żan­kom i ko­le­gom tro­skli­wych, ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców oraz spo­koj­nych domów pach­ną­cych świe­żo upie­czo­nym cia­stem czy nie­dziel­nym obia­dem w ro­dzin­nym gro­nie. Dla niej week­en­dy ja­wi­ły się jako naj­gor­sze zmory. Za­wsze od­li­cza­ła go­dzi­ny do po­nie­dział­ku i po­wro­tu do szko­ły, do jej azylu.
Fran­cisz­ka po­win­na być za­do­wo­lo­na z pre­zen­tu uro­dzi­no­we­go. Zresz­tą w pew­nym wieku Bo­le­sław zro­zu­miał, że pre­zen­ty same w sobie nie są ważne – liczą się in­ten­cje. Był pe­wien, że matka za­wsze naj­bar­dziej cie­szy­ła się po pro­stu z pa­mię­ci i od­wie­dzin syna, a resz­ta sta­no­wi­ła tylko ich miłe uzu­peł­nie­nie.
Ge­rard roz­pra­co­wał ją w kilka minut i chyba dla­te­go tak się ze­zło­ści­ła – w końcu nikt nie lubi słu­chać gorz­kiej praw­dy o sobie.
– Smu­tek w prze­ci­wień­stwie do urody mija – przy­wi­tał ją Ge­rard.
(...) spojrzał na nią podejrzliwie. Miał do tego prawo, przecież kłamała od lat. Okłamywała męża, jego rodzinę, sąsiadów, znajomych, czasem zastanawiała się, gdzie kończą się kolejne kłamstwa padające z jej ust, a zaczyna prawda.
Strategiem był genialnym, człowiekiem potwornym.
Cza­sem taki wstrząs w po­sta­ci utra­ty bli­skiej osoby po­ka­zu­je nam do­pie­ro, jak ważne miej­sce zaj­mo­wa­ła w na­szym życiu i sercu. To stara, do­brze znana praw­da, do­ce­nia­my kogoś do­pie­ro w mo­men­cie, gdy go tra­ci­my.
Do tej pory uważała, że najstraszniejsze rzeczy już ją spotkały. Podobnie sądziła uciekający z domu, i dwukrotne się pomyliła, gdyż właśnie zrozumiałą, że najgorsze miało dopiero nadejść. Dotarł do niej jeszcze jeden wniosek, równie tragiczny, jeśli nie tragiczniejszy. Śmierć to łaska, której nie dostąpi szybko. A dodatkowo dzisiaj widziała twarz swojego oprawcy, czym podpisałam na siebie wyrok.
Wiesz Różyczko czym jest oćma? To staropolskie określenie ciemności, mroku. Piękne słowo, nie uważasz? W ogóle w moim odczuciu, staropolszczyzna należy do najpiękniejszych języków świata, a tak bezwstydnie o niej zapominamy i depczemy ją na rzecz anglicyzmów, germanizmów, galicyzmów lub innych wyrazów pochodzących z innych języków.
- Nie wiem czy jestem dobry, ale chyba jestem uczciwy. Zależy mi na prawdzie, sprawiedliwości. (...)
- To nie wiem, czy będziesz chciał ze mną rozmawiać, bo mnie zdarzyło się wiele razy postąpić nieuczciwie. Nawet bardzo. Czasem po prostu nie miałam innego wyjścia.
Nie doceniałaś tego co miałaś do tej pory. A jeśli ktoś czegoś nie potrafi uszanować, to uważam, że należy mu to zabrać. (...)
Nie martw się jednak, dostaniesz szansę. Nauczę cię doceniać, to co się ma, prosić o podstawowe rzeczy i dziękować za nie.
Jednak dominowało w nim inne uczucie - ulga. Po raz pierwszy od tamtego wieczoru poczuł wreszcie upragnioną ulgę, że ktoś go wysłuchał i uwierzył w jego opowieść.
A z drugiej strony, czas twojego zniknięcia należał do najgorszych w moim życiu i uświadomił mi, jak ważna dla mnie jesteś. I jak bardzo cię kocham. (...)
Myślę, że nie doceniałem tego wszystkiego co miałem dzięki tobie. Dziś wiem, że mogłem więcej pomagać, próbować cię zrozumieć i bardziej wspierać. Nie chciałem widzieć twojego wycieńczenia, uwięzienia w domu, twojej potrzeby pracy, niezależności i wyjścia do ludzi.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl