Niech Was nie zwiedzie spokój, który przenika z okładki! Sielankowe miejsce, niewielki domek w lesie na odludziu, wszystko spowite zmrożonym śniegiem. I ten tytuł: „Żywica” – znana na co dzień jako substancja wytwarzana w drzewach, najczęściej iglastych, służy do zabezpieczenia miejsc, które wyglądają jak rany drzewa, znajdująca zastosowanie w farmakologii, do produkcji narkotyków, kosmetyków, tworzyw sztucznych, na Syberii pozyskiwana w celu żucia aby oczyścić i zdezynfekować jamę ustną. Tymczasem powieść Ane Riel jest duszna i gęsta od emocji. To historia obłędu, to historia miłości bez granic. To kronika stopniowego upadku, to historia szaleństwa.
Rodzina Haarder zamieszkuje małą wysepkę, oddzieloną od stałego lądu wąskim przesmykiem. W dużej mierze są samowystarczalni więc nie mają potrzeby kontaktu z mieszkańcami, z czasem izolacja sprawia, że stronią od obcych. Mieszkańcy lądu uważają ich za dziwaków, z czasem akceptują odmienność, która kolejno przeradza się w zapomnienie. Pewnego dnia ojciec zgłasza zaginięcie 9-letniej Liv. Choć to straszna tragedia, nikt nie przypuszcza, że to początek dziwnych zdarzeń…
Co tak naprawdę działo się na wyspie? Jakie tajemnice kryje rodzina Haarder?
„Żywica” to jedna z powieści, która intryguje od pierwszego zdania: „Gdy tata zabijał babcię, w białym pokoju panowała ciemność”. Czytasz i wiesz, że nie będzie to zwykła historia. Rola narratora co rusz się zmienia. Początkowo asystuje nam Liv, która opisuje życie na wyspie z dziecięcą naiwnością i szczerością. Dziewczynka nie zna innego życia, więc towarzyszące rodzinie Haarder rytuały i zwyczaje nie są dla niej niczym dziwnym. Uważny czytelnik pod przykrywką sielankowego życia dostrzeże jak bardzo dysfunkcyjna jest ta rodzina – ojciec, który kompulsywnie gromadzi różnorakie przedmioty i coraz bardziej zaniedbuje rodzinny biznes; chorobliwie otyła matka, która nie potrafi poprosić o pomoc, a jednocześnie w szaleństwie znajduje siłę by wspólnie czytać z córką; i mała dziewczynka, która żyje w całkowitym odizolowaniu od świata. To nie jest powieść dla szczególnie wrażliwych odbiorców – niektóre fragmenty są tak makabryczne, że na długo pozostają w pamięci. Kolejno w rolę narratora wciela się osoba trzecia, która drobiazgowo opisuje wydarzenia z przeszłości. Te fragmenty studzą emocje, choć nie piszą o łatwych kwestiach.
„Żywica” przywodzi na myśl skojarzenie z baśniami braci Grimm, które choć mówiły o księżniczkach ociekały brutalnością, krwią i złymi emocjami. Tak samo i tutaj jest niesamowita mieszanka spektrum szaleństwa i pięknej baśniowości. Ta baśniowość przejawia się w sielsko-anielskiej naturze opowieści. Ane Riel pochodzi z Danii i na kartach powieści doskonale oddała klimat gdzie sielankowe opisy przyrody przeplatają się z makabrycznymi scenami kreowanymi przez człowieka.
„Żywica” może dzielić czytelników, na tych co zachwyca, i na tych co odrzuca. To dobrze napisana powieść, jedna z bardziej oryginalnych w swoim gatunku. Nie jest to typowy kryminał (jak wskazuje opis na okładce) czy thriller psychologiczny – nie ma tu seryjnych morderców, służb prawa i prowadzonego śledztwa. To bardziej portret psychologiczny rodziny Haarder. Jest mocno i niejednoznacznie. Fabuła nie do powtórzenia, klimat duszny i przytłaczający. Ane Riel zręcznie manewruje po różnych perspektywach czasowych by dokładniej nakreślić tło wydarzeń. „Żywica” jest specyficzna, ale z pewnością znajdzie grono zwolenników, którzy szukają w lekturze czegoś nieoczywistego, nietypowego i z charakterem.
W 2019 roku na motywach powieści został nakręcony film pt. ”Resin” (inaczej „Harpiks”).