Haarderowie mieszkają na odosobnionej wyspie, rzadko mają kontakt z innymi ludźmi. Dla innych są trochę dziwni, ale nikt jakoś szczególnie nie interesuje się ich życiem. Nawet, gdy ojciec zgłasza śmierć swojej dziewięcioletniej córki, nikt nie wtrąca się w ich życie, wszyscy są zdania, że należy uszanować ich żałobę i dać im spokój. Jednak w domostwie rodziny Haarder dzieją się naprawdę dziwne i niepokojące rzeczy. To przede wszystkim opowieść o szaleństwie i niezdrowej miłości, o leku przez utratą najbliższych osób.
Dawno już nie czytałam tak dziwnej i tak szokującej książki, która w dodatku potrafi coraz bardziej wciągać. Nie byłam przygotowana na taką historię, okazała się dla mnie wstrząsająca i jednocześnie też skłaniająca do pewnych przemyśleń. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdemu się ona spodoba, ale znajdą się również takie osoby, które długo o niej nie zapomną i ja właśnie do nich należę. Już pierwsze zdanie pokazuje z jak szokującą fabułą mamy do czynienia. Sami zobaczcie, co mam na myśli: "Gdy tata zabijał babcię, w białym pokoju panowała ciemność". Brzmi naprawdę mrocznie, prawda? Kolejne strony są równie niepokojące, znajdziemy w fabule wiele dziwnych sytuacji, które aż trudno sobie wyobrazić. To głównie opowieść o miłości, ale takiej, która przekroczyła granicę. Jest niezdrowa, wypaczona i też niebezpieczna. Główny bohater za wszelką cenę chce zatrzymać bliskich przy sobie, boi się ich straty do tego stopnia, że staje się to szaleństwem i obłę...