“Podróż Cilki” autorstwa Heather Morris to kontynuacja bestsellerowego “Tatuażysty z Auschwitz”. Poprzednia książka autorki wywołała spore zamieszanie, doniesienia o rewelacyjnych wynikach sprzedaży i opinie zachwyconych czytelników przeplatały się mocnymi głosami krytyki ze strony ludzi i instytucji oburzonych historycznymi przekłamaniami i nieudolnym oddaniem obozowej rzeczywistości. Przyznaję, że ja sama należałam do grupy tych zniesmaczonych, mimo to zdecydowałam się sięgnąć po kolejną książkę autorki i przesłuchałam ją na Legimi.
Ciężko mi ją ocenić. Nie mogę powiedzieć, że zrobiła na mnie na tyle dobre wrażenie, że komukolwiek bym ją poleciła. Ostatnio wydawanych jest tyle świetnych pozycji w tematyce obozowej, że warto sięgnąć po coś naprawdę dobrego i rzetelnie napisanego. Nie powiem jednak, że to książka zła. Z pewnością spodoba się tym, których zachwycił “Tatuażysta”. Wydaje mi się lepsza niż poprzednia część, ale może to po prostu kwestia tego, że podeszłam do niej z innym nastawieniem, jak do literackiej fikcji, a nie literatury faktu.Tym razem autorka zastrzega to już we wstępie, i bardzo dobrze. Inną sprawą jest też to, że o radzieckich obozach pracy wiem znacznie mniej, niż o nazistowskich obozach koncentracyjnych, dlatego ewentualne błędy nie kłuły mnie tak w oczy, jak te w “Tatuażyście”. Nie wiem, czy to kwestia jedynie powyższych rzeczy, czy też poprawie uległ również styl autorki, tak czy inaczej “Podróż Cilki” czytało mi się lepiej.
Mimo, że książka jest kontynuacją historii, którą autorka opisała w swoim debiucie, można ją spokojnie przeczytać bez znajomości pierwszej części. Opowiada o losach Cecilii “Cilki” Klein, młodej dziewczyny, która po trzech latach spędzonych w Auschwitz (gdzie poznała Tatuażystę i jego ukochaną Gitę, których momentami wspomina), zamiast odzyskać wolność, zostaje skazana za kolaborację z nazistami na 15 lat pracy w łagrze. Piekło rozpoczyna się na nowo, a bohaterka znów będzie musiała walczyć o przetrwanie, przytłoczona nie tylko swoją obecną sytuacją, ale też dręczącymi ją wspomnieniami z przeszłości i poczuciem winy.
Jak na taką tematykę, jest to książka dość łatwa w odbiorze, szybko się ją czyta, powiedziałabym, że jest nawet całkiem...lekka...co może stanowić jej zaletę, ale dla mnie jest sporą wadą, bo po raz kolejny dostajemy obóz w wersji light, gdzie wprawdzie dzieją się straszne i smutne rzeczy, ale w sumie nie jest tak źle. Mnie to mierzi. Postać głównej bohaterki jest też dla mnie dość irytująca, autorka trochę przesadziła i momentami kreuje ją na niemalże świętą. Bohaterstwo i poświęcenie często dużo bardziej wybrzmiewa przy niewielkiej ilości słów, gdy jest nie do końca oczywiste i można je dostrzec między wierszami, niż gdy jest nachalnie podkreślane. Od czasu do czasu Cilka robi coś zakazanego, na przykład wynosi leki, dowiadujemy się też, że w Auschwitz przetrwała dzięki swej urodzie i sypianiu z nazistami, ale wszystko to jest opisane w sposób, który trąci brakiem realizmu a z bohaterką według mnie ciężko się utożsamić.
Sama historia Cilki, kobiety, która rzeczywiście istniała, historia jakby nie było jednak oparta na faktach, według mnie jest niesamowicie ciekawa, szkoda tylko, że nie opisał jej ktoś inny.
Przeczytałam, że sam pasierb Cilki zdecydowanie odciął się od książki, którą uznał za krzywdzącą i obrażającą pamięć macochy. Centrum Badań Muzeum Auschwitz, już przy okazji poprzedniej części podważyło prawdopodobieństwo romansu Cilki z komendantem obozu, a tu ten wątek znów się pojawia i stanowi bardzo ważny element. Po co? Nie rozumiem, czemu autorka nie wymyśliła zupełnie fikcyjnej postaci, żeby sobie pofantazjować na temat jej losów. Nie wiadomo, co tu jest prawdą, co fikcją, tę lekcję trzeba odrobić samemu, a nie każdemu będzie się chciało.
Zupełnie nie rozumiem, jaki jest sens tworzenia fikcji literackiej, gdy ma się gotową świetną historię do opisania i mnóstwo źródeł, z których można czerpać, włączając w to żyjących krewnych. Historie ocalałych, ludzi którzy przeszli przez piekło, o którym żaden ze zwykłych czytelników na szczęście nie ma zielonego pojęcia, bo tego nie doświadczył, nie wymagają ubarwień. Wymagają jedynie bycia wysłuchanymi i potraktowanymi z szacunkiem.
Jeśli uważacie, że “Tatuażysta z Auschwitz” to świetna książka, śmiało sięgnijcie po jej kontynuację, nie zawiedzie Was. Jeśli natomiast tak jak ja, chcecie tylko sprawdzić, czy autorka wyciągnęła lekcję z debiutu i zrobiła lepszy research, możecie sobie odpuścić.
Każdego zainteresowanego tematyką obozową zachęcam natomiast do sięgnięcia po pozycje autorów, którzy do opisywanych przez siebie ludzi i ich dramatycznych historii podeszli rzetelnie i z należytym szacunkiem.