"Z nieba spadły trzy jabłka" Narine Abgarjan to dla mnie pierwsze spotkanie z literaturą ormiańską. I od razu zaznaczę, że to spotkanie udane ;). Mało się mówi w sieci o tej książce, mam nadzieję, że moja opinia kogoś do niej zachęci.
Akcja tytułowej powieści rozgrywa się w pewnej górskiej, ormiańskiej miejscowości, którą zamieszkują sami starcy - młodzi wymarli, albo powyjeżdżali. Śledzimy więc losy mieszkańców Maran, poczynając od najmłodszej z nich, która pewnego dnia stwierdza, że czas umrzeć i kładzie się na łoży śmierci - to daje początek całej masie niesamowitych zdarzeń...
Ależ mi się świetnie czytało tę książkę! Wprowadziła mnie w świat mi nieznany - życie w małej ormiańskiej wiosce. Znajdziemy w tej książce nieco takiej zwykłej codzienności i trochę obyczajów ormiańskich, a to wszystko opisane z taką surową prostotą. Ta lektura skojarzyła mi się z latynoamerykańskimi powieściami z gatunku realizmu magicznego. Mamy tu bowiem połączenie realizmu codzienności w częściowo opuszczonej, zamierającej miejscowości, mamy też odrobinę metafizycznych doświadczeń - dziwnych, niespotykanych przeżyć i doświadczeń bohaterów, jest też spora dawka folkloru. To wszystko tworzy idealną mieszankę: zwykłą-niezwykłą opowieść, prowadzoną nieśpiesznie, a przy tym szalenie fascynującą.
Bohaterów tej historii bardzo doświadcza życie - przeżyli trzęsienie ziemi i jego tragiczne skutki, wojnę i głód, ale też własne, osobiste, mniejsze i większe dramaty. W całej wsi została ich garstka, na dodatek w wieku bardzo zaawansowanym, a żyją sobie powoli, wbrew pozorom spokojnie, dzień po dniu, tworząc społeczność w pewien sposób zżytą, gdzie jej członkowie są zależni od siebie i pomagają sobie jak mogą. Nie będę tu spojlerować, ale wielokrotnie widać, jak cała społeczność zbiera się, żeby coś zrobić dla innych i w miarę swoich możliwości wspomóc współmieszkańców - wspaniała, skromna, cicha solidarność, tak inna od znanej nam współczesnej pogoni za pieniądzem i codziennego egoizmu.
Krótkiej tytułowej powieści towarzyszą cztery opowiadania - na pozór różne, niby nie pasujące do siebie. Kiedy zaczęłam je czytać, miałam taką myśl, że są niepotrzebne, że nie dają wybrzmieć powieści. W miarę lektury, a zwłaszcza po jej zakończeniu, zrozumiałam, że to wszystko ma sens. Że całą tę książkę, a więc i powieść i opowiadania łączy tęsknota za tym co było, pewne poczucie straty, ale też odrobina nadziei i miłości.
Podobała mi się cała ta książka, choć początkowo nie mogłam się wgryźć w tytułową. W miarę jednak czytania, coraz bardziej zagłębiałam się w codzienność i skomplikowane losy mieszkańców górskiej, ormiańskiej wsi, zapomnianej przez Boga i ludzi, a następnie losy bohaterów opowiadań. Miejsce akcji powieści było dla mnie dość egzotyczne, podobnie jak zręcznie wpleciony w historię folklor ormiański. Bardzo mi się podobało to przeniesienie w czas i miejsca dla mnie nieznane. Nawet jeśli książkowy Maran to tylko fikcyjna miejscowość, to jednak można w jego historii i losach mieszkańców znaleźć prawdziwe życie.
"Z nieba spadły nam trzy jabłka" to nie jest specjalnie dynamiczna publikacja, zarówno powieść jak i opowiadania są nieśpieszne, choć barwne, opisane prosto, ale przepełnione emocjami, barwne i pełne życia. Znajdziemy tu nie tylko tragedie i smutki, ale też małe i większe radości, będące kwintesencją codzienności. Książka ta ma specyficzny urok i klimat, myślę, że poruszy wielu czytelników. Bardzo polecam!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Glowbook - dziękuję za egzemplarz tej niezwykłej książki :)