W tej powieści poznajemy dalsze losy barwnych mieszkańców Zagrodzia, ale tym razem na prowadzenie wysuwa się dwójka: Kora, tytułowa zaklinaczka, która wraca z zagranicy, po tym, jak złe przeczucia wzywają ją do domu oraz Kacper, który ma olbrzymie problemy przez to, że oszukał go wspólnik.
Nie odkładaj szczęścia na potem, Koro. "Potem" nie zawsze przychodzi.
Autorka, jak zwykle zresztą, opisuje historie swoich bohaterów bezpretensjonalnie, lekko, prosto, czasem dość potocznie i z ironią, chwilami z humorem lub nawet pewną czułością. Postacie tej książki są pełne życia i niejednoznaczne, a ich przygody nieprzesadzone, realistyczne, chociaż okraszone ciekawą dawką magii i takiego lekko nadprzyrodzonego nastroju (chociaż w tym tomie magiczne klimaty są nieco mniej rozbudowane i widoczne). Całość jest wciągająca, odpowiednio wyważona, życiowa, a nawet chwilami poruszająca.
W tamtej chwili świadomość, że wyjątkowy dar bywa także okrutnym przekleństwem, stała się dojmująco bolesna.
W tej książce znajdziemy co nieco o przeznaczeniu i własnej roli, o tym, co jest człowiekowi pisane, ale też, w jaki sposób sami kształtujemy swój los. Jest tu oczywiście trochę magii, w postaciach Kory i Leny – zaklinaczki i uzdrowicielki. Obie kobiety są obdarzone szczególnymi darami, i choć nieco inaczej patrzą na swoje role, to zarazem zdają sobie sprawę, jak ważne jest pomaganie innym (świetnie pasuje tu cytat: Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność – kto wie: skąd pochodzą te słowa? ;)). Dodatkowo każda z nich ma swoje problemy, na które magia nie zawsze może pomóc, czasem muszą poradzić sobie same. Śledzenie ich zmagań, wzlotów i upadków, problemów i radości, było dla mnie naprawdę ciekawe, zwłaszcza w przypadku Kory, którą bardzo polubiłam w tym tomie.
Posłuchaj serca, ono nigdy się nie myli, nawet jeśli popełnia błędy.
Nie przypadł mi z kolei do gustu Kacper, który strasznie się miotał. Z jednej strony rozumiem, w jak trudnej sytuacji został postawiony, z drugiej – denerwowało mnie jego postępowanie i kolejne komplikacje, do których doprowadzał swoimi wyborami. Uważam jednak, że autorka bardzo dobrze opisała tę postać, pokazała mężczyznę zagubionego, niekoniecznie dojrzałego, niepotrafiącego sobie poradzić z rzeczywistością, a zarazem upartego i jakoś tam walczącego. Inni bohaterowie są raczej postaciami drugoplanowymi, ale każdy coś wnosi do tej opowieści, w jakiś sposób ją ubarwia.
Każdy błąd jest nauczką, a dzięki niej człowiek poznaje lepiej siebie i może rosnąć.
Poza tym, w tej powieści jest oczywiście miejsce na miłość. Są wątki romansowe, ale również trochę o miłości rodzinnej, czy nawet przyjaźni, jaka łączy niektóre postacie. Dodatkowo w opowieść została wpleciona tajemnicza historia z przeszłości, która namieszała nieco w życiu bohaterów. Pani Staroście udało się też ciekawie zbudować tło fabularne, tę małomiasteczkową atmosferę, poczucie wspólnoty, jakie charakteryzuje mieszkańców Zagrodzia, pokazać ich solidarność, ale też pewne wewnętrzne intrygi oraz to, jak szybko rozchodzą się tam wiadomości, zwłaszcza plotki, i jak trudno tam cokolwiek zachować dla siebie.
Jeśli ludzie szczerze i głęboko się kochają, to walczą o siebie, nie ze sobą.
W Zaklinaczce znajdziemy sporo poważniejszych tematów, ale czasem opowieść staje się nieco luźniejsza, ze szczyptą humoru. Całość jest bardzo dobrze napisana, wciągająca, chwilami zaskakująca, ma w sobie wiele uroku i taki pozytywny wydźwięk, że warto podążać za sercem, nawet jeśli po drodze zaliczymy trochę upadków. Polecam Wam tę i poprzednią książkę – czytajcie po kolei, bo one są ze sobą bardzo powiązane. I co mogę dodać? Naprawdę warto poznać te magiczne, nastrojowe i tak życiowe opowieści…
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.