Jak już wielokrotnie wspominałam - lubię kiedy fabuła książki ma swoje umocowanie w prawdziwej historii, choćby w najmniejszym stopniu. Już kiedy zobaczyłam okładkę "Żółtego krokusa" wiedziałam jakiej tematyki ta lektura będzie dotykała, a po przeczytaniu zarysu fabuły liczyłam na bardzo wzruszającą opowieść i taką też otrzymałam.
"(...) Zgromadzenie Wirginijskie uchwaliło prawo określające raz na zawsze status Afrykańczyków w kolonii. Głosiło ono, iż "wszyscy służący przywiezieni i sprowadzeni do kraju, którzy w swojej ojczyźnie nie byli chrześcijanami, muszą zostać rozliczeni i trafić do niewoli. Wszystkich niewolników - Murzynów, Mulatów i Indian - w obrębie tego terytorium należy traktować jako element nieruchomości". Ponadto status społeczny niewolników ulegał przeniesieniu raczej z matki na dziecko niż z ojca na dziecko, tak więc niezależnie od statusu ojca dziecko zostawało niewolnikiem, jeżeli matka żyła w niewoli".
Akcja powieści, której autorką jest Laila Ibrahim, toczy się głównie na plantacji
Fair Oaks w latach 1837-1859 i w późniejszym okresie - nieokreślonym datami. Bohaterki są dwie - panienka Elisabeth (w skrócie Lisbeth) i czarnoskóra Mattie - niewolnica.
Narratorką jest Lisbeth, którą poznajemy od momentu narodzin. Mattie pracuje na plantacji, której właścicielami są rodzice - dopiero narodzonej dziewczynki. Czarnoskóra kobieta również niedawno urodziła dziecko - chłopca o imieniu Samuel, wobec tego zostaje wybrana na mamkę dla córki właścicieli plantacji i jednocześnie zostaje odseparowana od swojego dziecka.
Od tej pory będzie musiała zajmować się panienką Lisbeth, a swojego syna będzie widywać przez okno i raz w tygodniu na zaplanowanych wizytach. Początkowo Mattie nie żywi głębszych uczuć do dziewczynki, jednak z czasem obdarza ją miłością.
Wychowana w czasach niewolnictwa Lisbeth, ma wpajane - odkąd zaczęła cokolwiek rozumieć z otaczającego ją świata, że posiadanie niewolnika jest nie tylko czymś zupełnie normalnym, ale i jest to niebywałe szczęście. To cel życia czarnoskórych ludzi.
"Kiedy posmarowała już wszystkie rany, jej dłonie pokryte były krwią. Stanęła, żeby ocenić swoje dzieło, i wytarła ręce w sukienkę".
Dwie kobiety z różnych światów. Jedna podległa drugiej i historia o narodzinach rodzicielskiej miłości - mimo że niezwiązanej biologicznie, przywiązaniu i oddaniu.
Książka jest napisana bardzo prostym językiem, bez wyszukanych metafor, czy silenia się na poetykę, a mimo to wzrusza i w niektórych momentach bardzo boli.
Autorka wyraźnie zaznacza kontrast między bogatymi i wykształconymi właścicielami żyjącymi bez jakichkolwiek zasad moralnych, a pozbawionymi wolności prostymi ludźmi, uwięzionymi w nigdy niekończącej się ciężkiej pracy, których jedyną szansą na wolność jest ucieczka, karana niezwykle surowo.
Ale to niejedyny kontrast. Drugim są żony panów właścicieli. Kobiety jakby na własne życzenie pozbawione samodzielnego myślenia, samostanowienia, przywykłe do własnej wygody i bezsensownej egzystencji skupionej na ładnym wyglądzie, rodzeniu dzieci, i urządzaniu wystawnych przyjęć. Tak bardzo wrosły, wpasowały się w czasy, w których żyją, że kompletnie nie przeszkadza im upodlenie drugiego człowieka, ani wykorzystywanie seksualne niewolnic.
"Mężczyźni mają pewne potrzeby, które muszą zaspokoić, zanim wejdą w związek małżeński z damą".
Jest jednak Lisbeth,córka właścicieli, wychowana przez czarnoskórą niewolnicę, będąca zupełnym przeciwieństwem wszystkich dorosłych i wielkich pań, z jej otoczenia. Dziewczynka, która jest uosobieniem narodzin zmian, wysuwania własnych wniosków, nie sugerowania się zasłyszaną prawdą i twardego przeciwstawienia się krzywdzie. Dorastająca Lisbeth często konfrontuje własne problemy i oczekiwania z tymi, z którymi zmaga się jej opiekunka.
Równocześnie losy Mattie i jej wychowanki pokazują jak to, co dajemy do nas wraca i dlaczego warto być dobrym człowiekiem i nie bać się wychodzić przed szereg by przemówić głosem słabszych.
" - Bardzo się cieszę, że urodziłam się w Ameryce, gdzie człowiek jest wolny".