Historia tragedii na Przełęczy Diatłowa nie jest mi tematem kompletnie obcym.
Co jakiś czas wracam do niej myślami.
"Przyciąga nas to, co dręczy nasze sumienie".
Anna Matwiejewa, rosyjska pisarka, opisuje tę sprawę w inny, ale w moim odczuciu, bardzo przystępny sposób. Książkę rozpoczynają dwa wstępy. Jeden napisany przez Aleksieja Iwanowa i drugi od samej Autorki. Dowiemy się, już z nich, dlaczego Pani Matwiejewa wybrała formę powieści, a nie reportażu i dlaczego, właśnie ten zabieg, jest tak istotny.
W styczniu 1959 roku grupa turystów, będących głównie studentami Uralskiego Instytutu Politechnicznego, wyruszyła na północny Ural. Mieli zamiar zdobyć dwa szczyty: Otorten i Ojka-Czakur.
1 lutego 1959 roku rozbili namiot, na zboczu góry Chołatczachl, w którym chcieli, zapewne, przeczekać bardzo niekorzystne warunki atmosferyczne i oczywiście odpocząć.
Co się wtedy wydarzyło, jak doszło do tego, że nikt nie wrócił z tej wyprawy żywy?
Cała tajemnicza otoczka, wokół tej niewyobrażalnej tragedii, powoduje powstawanie przeróżnych hipotez, niektórych rodem z horroru, który jak wiemy charakteryzuje się występowaniem zjawisk nadprzyrodzonych.
Bohaterką powieści "Przełęcz Diatłowa. Tajemnica Dziewięciorga" jest Anna, podobnie jak Autorka, również pisarka. Wokół niej zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Wszystko zdaje się kierować jej myśli ku sprawie dziewięciorga tragicznie zmarłych turystów, od teczki, którą otrzymuje, przez sny jakich doświadcza, po konkurs, którego staje się laureatką i za którego sprawą poznaje pewną kobietę.
Ta, jest zaangażowana w odkrycie prawdy o "diatłowcach" i poszukuje, kogoś kto by tę sprawę opisał.
Sama fabuła dotycząca pisarki wydaje się trochę zamglona, nijaka. Anna żyje jakby we śnie. Kontrastem do jej świata są oryginalne dokumenty dotyczące śledztwa dotyczącego wydarzeń, które miały miejsce na zboczu góry Chołatczachl, przedstawione z zachowaniem oryginalnej pisowni, obfitującej w błędy i nieścisłości.
Anna dokładnie przedstawia materiały, do których udało się jej dotrzeć. Omawia wszystkie osoby dramatu. Nie pomija żadnej z hipotez, które z biegiem lat powstawały jak grzyby po deszczu, ale miały niewiele wspólnego z próbą wyjaśnienia śmierci młodych, wykształconych i bardzo sprawnych fizycznie ludzi. Na tę sprawę nadal patrzy się jak na coś mistycznego i tajemniczego, doszukując się podwalin pod coraz bardziej absurdalne teorie.
Zagłębiamy się w treść raportów, telegramów, rozmów, poznajemy - czasem bardzo odważne, jak na tamte czasy, wnioski rodzin ofiar - i wracamy z Anną do 1999 roku, do jej życia. Zabieg ten pozwala czytelnikowi odsunąć się na chwilę od tematu i... chyba lepiej go zrozumieć.
Przestajemy być zimnym obserwatorem, który studiuje daty, przebieg trasy, czy zagląda w czyjś pamiętnik. Za to rodzi się w nas realne współczucie.
Ta książka ma mroczny, duszący klimat. Nie mogłam jej odłożyć. Zastanawiałam się nawet: ile w tym moim zainteresowaniu jest zwykłej ludzkiej ciekawości - odnośnie samej sprawy, a ile samego kunsztu pisarskiego rosyjskiej Autorki.
Dziś, klika dni po lekturze, już wiem, że to zasługa Pani Matwiejewej i tłumaczenia Magdy Dolińskiej-Rydzek, ponieważ nadal mam w sobie ten niepokój, który towarzyszył mi, gdy bohaterka odkrywała szczegóły sprawy.
To, co działo się wokół prób wyjaśnienia, czy prób niewyjaśnienia tragedii wyprawy Grupy Diatłowa, jest przerażające. Dziwne zbiegi okoliczności, ciągle podsycana aura niewiadomej, nadawanie jej mistycznego charakteru - nadal odsuwa nas od samej prawdy.
Kiedy spojrzy się całość zebranego przez nią materiału, oczami Anny - bohaterki powieści, to można tę prawdę dostrzec, ale nie dotyczy ona jedynie dramatu przedwcześnie zmarłych młodych ludzi, bo jest to prawda o świecie, o kraju na terenie, którego doszło do tragicznej w skutkach wyprawy i prawda o... człowieku.
"Życie jest pomysłowe, strasznie pomysłowe, a czasami po prostu straszne".