Gry paragrafowe są odpowiednikiem sesji RPG dla takich no-lifeów, jak ja, którzy nie mają wystarczającej ilości przyjaciół w rzeczywistym świecie. Ale może od początku, bo przecież nie każdy musi wiedzieć czym są sesje RPG, a czym są gry/książki paragrafowe i jakie są podobieństwa/różnice między tymi dwoma rodzajami rozrywki.
Więc tak... Skrót RPG wziął się z angielskiegorole-playing game, czyli z gry opierającej się na odgrywaniu wymyślonych postaci. Mistrz Gry (czyli człowiek, który ma na tyle wyobraźni i samozaparcia, żeby prowadzić rozgrywkę i doprowadzać graczy do porządku) jest wszechwiedzącym narratorem opisującym świat, wcielającym się w postacie drugoplanowe, antagonistów i potwory. Sami gracze po prostu wcielają się w wybrane/stworzone/wylosowane przez siebie postacie, odgrywają je najlepiej i najwierniej, jak potrafią i dobrze się bawią w trakcie rozgrywki zwanej sesją.
Oczywiście nie wszystko opiera się tylko na narracji - w grze występuje również pewien czynnik losowy. Rzuca się więc kośćmi (tak, właśnie tymi o dziwnych kształtach), do wyniku rzutu dodaje się odpowiedni modyfikator ze statystyk postaci (na przykład z charyzmy) i na tej podstawie rozstrzyga się czy danej postaci udało się przekonać bohatera drugoplanowego Y do tego, żeby podzielił się swoim prowiantem czy nie. To może brzmieć skomplikowanie, ale zapewniam, że kiedy już zaczniecie w gry RPG grać, to szybko połapiecie się w zasadach.
Gry paragrafowe są do klasycznej sesji podobne i niepodobne jednocześnie. Przede wszystkim są rozgrywką przeznaczoną dla jednego gracza. Odpowiednikiem Mistrza Gry jest narrator. Element losowości sprowadza się głównie do dokonywania wyborów (na północ pójdę czy na południe? drzwi otworzę czy nie? zapytam czy zaatakuję?), sporadycznie rzuca się kośćmi, najczęściej w tym celu wykorzystuje się klasyczną kostkę sześciościenną zwaną również K6.
W grach paragrafowych, podobnie jak w klasycznym erpegu, ważne jest skupienie i uwaga, jaką poświęca się rozgrywce. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że w przypadku gier paragrafowych jest to nawet ważniejsze. Bo jeśli coś nas rozproszy w trakcie przerzucania stron między kolejnymi paragrafami, to istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że nie odnajdziemy już tego wcześniejszego paragrafu, żeby się do niego cofnąć. Chyba, że mamy wyjątkowo dobrą pamięć. (A Mistrza Gry zawsze można prosić o powtórzenie!)
W ,,Czarnoksiężniku z Ognistej Góry'' wcielamy się w poszukiwacza przygód, który porwał się na zdobycie skarbu czarnoksiężnika. Motywacja dobra, jak każda inna. Tworzymy zatem naszą ,,kartę przygód'' (będącą maksymalnie uproszczonym odpowiednikiem karty postaci z klasycznego erpega) - i tu przyjemne ułatwienie, jeśli z jakiegoś powodu w Waszych domach nie można znaleźć kości K6, to twórcy ,,Czarnoksiężnika...'' umieścili na dolnych marginesach co drugiej strony wizerunki dwóch kości odpowiadające dwóm rzutom K6. Dzięki temu nie musimy biec w panice do kiosku, ale możemy po prostu ,,wylosować'' sobie wynik przewracając na chybił trafił strony.
Tu protip: jeśli wybierzecie ten sposób ,,rzucania'' kośćmi, to musicie pamiętać, żeby zaznaczyć paragraf z którego zaczęliście, w przeciwnym wypadku możecie go stracić. Ja straciłam. Kilka razy.
Z początku rozgrywka biegnie dość szybko - przyznam, że część przeciwności udało mi się pokonać głównie za pomocą szczęścia, niż czegokolwiek innego (warto inwestować w tę statystykę!). Chyba najbardziej wymagającą częścią był dla mnie Labirynt w którym utknęłam na dobre dwa dni i już w pewnym momencie w akcie prawdziwej desperacji zaczęłam się otaczać rozpaczliwymi notatkami, bo nie sposób było zapamiętać co wybrałam na którym rozwidleniu. Nawet pomimo mapy.
I tu kolejny protip: jeśli myślicie, że jesteście kozakami, jak i ja myślałam, i że dacie radę dotrzeć do czarnoksiężnika nie wspomagając się ręcznie rysowaną mapą podziemi Ognistej Góry to jesteście w wielkim i potwornym błędzie. Mapa jest potrzebna. Mówią to twórcy gry, mówię Wam to ja.
Możecie nam wierzyć na słowo.
Klaustrofobiczny klimat podziemi towarzyszy nam od samego początku rozgrywki i nie odpuszcza nawet na chwilę - dopełniają go świetne czarno-białe ilustracje i stylizowane na przybrudzone i nadgryzione zębem czasu karty książki.
Czy polecam? A jakże! ,,Czarnoksiężnik z Ognistej Góry'' jest naprawdę kawałem świetnej przygody i jeśli chcecie się poczuć wspomnienie młodości, tego czasu kiedy gry RPG miały posmak czegoś nowego, fantastycznego i zakazanego, a o paragrafówkach czytało się tylko w ,,Fantastyce'', bo na rynku nie było żadnego tłumaczenia, to śmiało sięgajcie po tę pozycję. Warto.
*Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl