Skończyłam, po dwóch tygodniach, wcale się nie spieszyłam, książka nie zasługiwała, by rozprawić się z nią na chybcika. Jestem oczarowana. Nie fabułą, bo tej właściwie nie ma, ale opowieścią o ludziach, którym przyszło rodzić się, dorastać, żyć i umierać w w popapranych czasach, pod sowieckim buciorem, w jedynym takim mikrokosmosie na ziemi. Jak w ogóle dało się tam egzystować, oddychać, czuć, kochać? W miejscu, w którym wyeliminowano zdrowy rozsądek, przyzwoitość, zaufanie, a zawiadujący państwem to zadający cierpienia sadyści, w kraju, w którym system niszczył obywateli. Zwykłych ludzi poupychanych w zatłoczonych klitkach, cierpiących na brak prywatniości, wolności, poczucia bezpieczeństwa, żyjących w wiecznym strachu, czy aby ktoś nie zapuka po nich do drzwi. Autorka pokazuje jak się tam pracowało, odpoczywało, co sprawiało radość, a czego trzeba się było bać. Czemu jeden skakał z parapetu, inny jak lew bronił łyżew, brał fikcyjny ślub, uwielbiał cudzą babcię, pielgrzymował do grobu poety, pomagał wysiedlonym Tatarom, przemycał bibułę, czy kupował antyczne łóżko.
Literatury o życiu w ZSRR w latach powojennych jest niemało, nie byłoby to więc nic nowego, ale sposób, w jaki Ulicka snuje swoją opowieść, jest mistrzowski.
Trzej chłopcy, potem mężczyźni, przyjaciele, których w latach szkolnych połączył cherlawy kotek, stworzyli „Trianon” - dozgonny sojusz serc. Ilja, Sania i Micha. W literaturze rozkochał ich światły nauczyciel, a książki i w ogóle sztuka, stały się dla nich ważniejsze niż chleb. Zrazu zafascynowani klasykami, w miarę dorastania, oddali swe dusze publikacjom samizdatowym. Nie tylko propagowali niezależną kulturę, ale i starali nie dać się, zachować godność, marzenia o wolności, człowieczeństwo.
Historie życia chłopców nakładają się na siebie, przez moment to opowieść tylko o nich, z czasem mocno rozwijają się historie bohaterów drugiego planu - członków ich rodzin i przyjaciół. Oraz znajomych tych przyjaciół. Tych postaci jest ogromnie dużo, pełno ich jak w przeludnionych obrazach Bruegela, cytowanego zresztą w książce. Większość niby potraktowana powierzchownie, ale suma ich drobnych doznań, szczególików pokazujących jak funkcjonują te mróweczki w społeczeństwie totalitarnym, jak są codziennie upokarzane i jak trudno im się żyje - jest największą mocą powieści, w której nie ma szczęśliwych bohaterów, są tylko trochę szczęśliwsze chwile.
Prawdę mówiąc ta książka to zbiór oddzielnych opowiadań o ludziach ze środowiska głównych bohaterów. Wszyscy są z nimi jakoś związani, czasem tylko drobnym epizodem. Razem tworzy to poplątaną opowieść o mieście, w którym chwilę wcześniej żyły Dzieci Arbatu i która jest dopełnieniem znakomitej „Sagi moskiewskiej", zwłaszcza jej trzeciej części (kto nie czytał Aksionowa, a ma go na półce, niech nie zwleka).
Książka prawie idealna. W odczuwaniu pełnego zachwytu przeszkadzał mi wymagający początek, w którym roi się od cytatów z rosyjskich dzieł, z których wielu nie znam. Dla mojej biednej głowy za dużo tu artystycznych skojarzeń, kontekstów i znaczeń, czytelnych dla Rosjan, filologów lub znawców. Lubię rozumieć, o czym czytam. Na szczęście to tylko na początku.
Dużym ułatwieniem dla czytelnika byłaby też lista postaci i ich rodzinnych powiązań, żeby ogarnąć ten tłum.
Gdyby nie tematyka narzucona w marcowym wyzwaniu przez LC (brawo!) oraz rekomendacja Aguirre (dzięki!), pewnie bym na „Zielony namiot” nawet nie spojrzała. I byłoby szkoda, bardzo szkoda.