Ileż to z Nas oglądając ckliwą komedię romantyczną lub popularny dramat, wzdycha za tym przystojnym mężczyzną z ekranu, który jawi się Nam, Drogie Panie jako idealny w każdym calu? Czasem imponuje nam tak bardzo, że zakochujemy się w nim bez reszty. Czekamy na jego kolejne, filmowe role i śledzimy każde wydarzenie z życia prywatnego. I nieważne, czy jest to ojciec sześciorga dzieci, jak Brad Pitt, czy jego prawie czterdziestoletni, odwieczny konkurent Leo DiCaprio. Ważne, że jest uosobieniem wszystkiego tego, o czym marzymy. Tylko, czy kochając się w aktorze, nie przyprawiamy rogów mężowi?
A ilu z Was, Drodzy Panowie wzdychało do pięknych kobiet, z ekranu telewizyjnego? Dla jednych uosobieniem piękna była Monica Belucci, dla innych Angelina Jolie. Choć pewnie się do tego nie przyznajecie, chcieliście niejednokrotnie, by Wasza wybranka wyglądała, jak wielbiona przez Was gwiazda filmowa. Jedni z Was już dawno przestali poszukiwać takiego ideału, inni ciągle jeszcze zestawiają każdą potencjalną sympatię z wizerunkiem ulubionej aktorki. Po co o tym wszystkim mówię? Otóż bohater przeczytanej przeze mnie ostatnio książki, ciągle jeszcze wierzy, że odnajdzie swoją… Catherine Deneuve.
Myślałam, że Edward Redliński, pisarz, którego dzieła czytałam i cenię, nie może mnie już w żaden sposób zaskoczyć. O jakże się pomyliłam! Dzięki wydanej przez niego w 2006 roku książce pt.: „Telefrenia” przekonałam się, że autor ten to nie tylko twórca literatury chłopskiej, ale także znakomity obserwator współczesnej rzeczywistości. Cieszę się, że problem przedstawiony w „Telefrenii”, doczekał się omówienia przez tak znakomitego pisarza.
Na co dzień nawet nie zauważamy, że świat, w którym żyjemy potrafi pochłonąć bez reszty. Z każdej strony atakują nas przepełnione informacjami media. Mijają lata, zmieniają się środki przekazu: od prasy począwszy – przez telewizję – po Internet, a my mimowolnie się od nich uzależniamy. Każde kolejne pokolenie jest coraz bardziej ubezwłasnowolnione. Czy my, użytkownicy i kreatorzy współczesnej kultury robimy coś, by zapobiec temu uzależnieniu? Bohater książki Redlińskiego „Telefrenia” próbuje interweniować. Zanim jednak opiszę, w jaki sposób, muszę wspomnieć kilka słów o nim samym.
Nasz bohater, ANDRZEJ KMICIC ma to nieszczęście, że obdarzony został znaczącym imieniem i nazwiskiem. Nie ma on jednak wiele wspólnego z sienkiewiczowskim pierwowzorem. Chce zostać inżynierem budownictwa i rozwijać socjalistyczny przemysł budowlany. Pewnego razu odwiedza bibliotekę. Spotyka w niej swoją przyszłą teściową, która po przeanalizowaniu jego nazwiska, zamiast potrzebnych słowników, poleca mu „Potop”. Początkowo chłopak nie rozumie intencji bibliotekarki, ale kiedy zwraca książkę, w bibliotece czeka już na niego Oleńka, tak ta z Billewiczów (skądinąd córka bibliotekarki). Dalej już finał jak w dziele Sienkiewicza – ślub i dzieci. A w tle kolejne polskie produkcje, za sprawą których Oleńka zakochuje się w Danielu Olbrychskim. Domaga się od Andrzeja, by dorównywał mu w każdym calu. Sfrustrowany mężczyzna przelewa swoją miłość na Catherine Deneuve i tak trwają w małżeńskim „kwadracie” przez lata. Potem przychodzą czasy popularności „Dynastii”. Oleńka zainspirowana swoją ulubioną bohaterką Alexis, postanawia rozwieść się z mężem i zacząć nowe życie. I trzeba przyznać, radzi sobie świetnie. A Andrzej? Zostaje zgorzkniałym sprzedawcą gazet, a swoje życie dzieli pomiędzy pracę i dom, w którym pomieszkuje ze swoim synem Karolem (starym kawalerem).
Gdzie w tym wszystkim wątek uzależnienia? Otóż Andrzej uważa, że jego syn jest uzależniony od telewizji. W jego pokoju włączone są nieustannie trzy odbiorniki telewizyjne, w towarzystwie których Karol spędza każdy dzień. Na tym, jak mówi polega jego praca. Codziennie analizuje „rynek”, by stworzyć program, który zapewni mu sławę i pieniądze. Andrzej widzi tę sprawę nieco inaczej. Postanawia przekonać syna, by udał się na terapię leczenia uzależnień. Kiedy syn odmawia w niej udziału, Andrzej idzie tam sam , by przekonać się, czy te spotkania mogą jakoś pomóc. I tu odkrywamy, że z ojcem też coś jest „nie tak”. Każdego uczestnika terapii porównuje do postaci z filmu. Właściwie wszędzie widzi sobowtóry aktorek i aktorów. Z każdą kolejną kartką nie wiemy, kto jest bardziej uzależniony: ojciec czy syn? A może wszystko zaczęło się od rodziców Andrzeja? Żeby ostatecznie rozwikłać tę sprawę, koniecznie sięgnijcie po „Telefrenię”.
Redliński dał nam w swojej powieści znakomitą diagnozę współczesności. Ludzie „zarażeni” mass mediami sprowadzają każdy dzień do pozyskiwania informacji. Bezwiednie sięgają po kolejne, jak to nazywa autor „pleploty”, które zasypują ich falą newsów. I tak żyją ogłupieni w jednym wielkim „kolektywie informacyjnym”. Wyparli literaturę, powoli wypierają prasę i pozostają przy ostatnich bastionach faktów – telewizji i internecie. A potem rodzą się wszelkie: pracoholizmy, seksoholizmy, kosmoholizmy, meteopatyzmy, teleholizmy, o których wspomina Redliński.
Jest jednak w fabule tej powieści pewien przełomowy punkt. Bohaterowie wraz z wszystkimi mieszkańcami kuli ziemskiej oglądają szczególne transmisje telewizyjne z placu św. Piotra. Mamy bowiem przełom marca i kwietnia 2005 roku, a bohaterowie śledzą ostatnie dni życia Jana Pawła II. Jego agonia i śmierć zmusza wielu ludzi (w tym również naszego bohatera) do refleksji nad sobą, światem i przemijaniem. To jeden z tych momentów, w których media jednoczą miliony osób przeżywających wspólnie wielką żałobę. A co potem? Obrót o 360 stopni i zaskoczenie czytelnika! Wszystko skończy się dziwnie, przedziwie – nawet jak na Redlińskiego. Powiem tylko, że żaden czytelnik takiego zakończenia by nie przewidział.
W moim odczuciu „Telefrenia” to powieść zupełnie inna od pozostałych dzieł Edwarda Redlińskiego. Książka ta nie powiela utrwalonego w jego tekstach schematu, a jedynie wykorzystuje pewne zastosowane już wcześniej chwyty. I choć język tej powieści jest przystępny i zrozumiały to „Telefrenia” jest pozycją dla wymagającego czytelnika. Albo inaczej, dla czytelnika, któremu nie jest obca historia polskiej i światowej kinematografii. Roi się w tej powieści od tytułów filmów, scen z nich pochodzących, czy nazwisk aktorów odgrywających ważne dla historii kina role. Trzeba mieć zatem jakąś wiedzę, żeby się w tym wszystkim zwyczajnie nie pogubić. Jednak poza tą drobną uwagą, wszystko inne w powieści jest znakomite. Są w niej momenty, w których śmiejemy się do łez, by za chwilę popaść w refleksje nad własnym życiem we współczesnym świecie. Znakomity styl oparty na mowie potocznej przypomina nieco powieści Witkowskiego. Po kilku stronach mamy wrażenie, że czytamy zapiski bliskiego znajomego. Aktualny temat i jego ciekawa realizacja w dziele tego pisarza powodują, że nawet nie zauważymy, kiedy znajdziemy się na ostatniej stronie powieści. A po odczytaniu ostatniego akapitu, jeszcze przez jakiś czas będziemy myśleć, skąd pomysł na takie zakończenie.
* Pisownia za E. Redliński: “Telefrenia”. Warszawa 2006.