"Czy w tym będzie coś więcej" - to pytanie podejrzanie wręcz szybko pojawiło się w mojej głowie podczas lektury "Zbędnych". Tak, nie da się ukryć, autor niespecjalnie odwlekał moment, w którym ujawnił nam dużą część powieściowych tajemnic, rzeczy, które tak fajnie-zagadkowo wybrzmiewały w opisie z tyłu okładki. Tak naprawdę około sto dwudziestej - sto siedemdziesiątej strony (w powieści, która ma ich czterysta dwadzieścia) wiedzieliśmy już nader sporo, może - taka myśl siłą rzeczy się u mnie pojawiała - nawet za dużo? No, zgodzicie się chyba, że w takiej sytuacji mogą się u czytelnika zacząć pojawiać obawy, że niewiele powieściowego "mięsa" zostanie "na potem".
Wszystko to abstrahując od faktu, że jedna z tych zasygnalizowanych tam wielce-sekretnych spraw wcale żadną tajemnicą nie była, w każdym razie - wbrew temu, co było tam dość jasno zasugerowane, podkreślam - z perspektywy postaci działających w powieści :) Małe oszustwo ze strony Chmielarza? Chyba jednak nie, ktoś, kto pisał mu tego blurba wykorzystał okazję i tyle :) Ponadto... czy to w ogóle można było to inaczej zrobić? Bynajmniej nie jestem tego pewien.
Pisarz zresztą od początku próbował nam jakoś rekompensować to nader szybkie odpadanie powieściowych tajemnic, być może autentycznie czując, że idzie to zbyt prędko. I tak dostaliśmy obraz w-bardzo-ale-to-bardzo-charakterystyczny-sposób-dysfunkcjonalnej rodziny, motyw jak z serialu SF (Chmielarz zapewnił mnie na Facebooku, że nigdy nie oglądał BSG i ja mu wierzę, choć to skojarzenie narzuci się chyba dosłownie każdemu kto zna wzmiankowaną produkcję), migawki z dziwnie grającym ze stereotypami związanymi z jego zawodem prywatnym detektywem, bystrą, choć prochu to ona nie wymyśli, policjantkę, a nawet międzynarodową siatkę pedofili (i też osobę, która w specyficzny sposób widzi swoją rolę w tym biznesie). Wyszło bardzo okej, widać tę olbrzymią warsztatową sprawność młodego autora. Ba, w jakimś sensie to właśnie to książka stawia według mnie kropkę na i w kwestii tego, czy Chmielarz ma własny, ciekawy, sprawny i bardzo atrakcyjny dla czytelnika styl. Ma. Jak cholera ma. I gdy idzie o wydarzenia, i gdy idzie o postacie, siatkę ich powiązań, rozwój akcji - jak cholera ma. I, co nader ważne, nawet, gdyby nie było tu tej polifonii punktów widzenia, tego, że widzieliśmy świat przedstawiony z perspektywy wielu postaci, dalej byłoby jasne, że go ma.
Okej, ale wróćmy do tego podstawowego pytania - czy w tym było coś więcej, coś ponad to, co wiedzieliśmy, i co mogliśmy sobie bez wielkich problemów "zaspekulować" właśnie około sto siedemdziesiątej strony? Od strony czysto fabularnej oczywiście tak, poznaliśmy kilka dalszych tajemnic (o, chyba mamy słówko, które sponsoruje tę recenzję :)) wykreowanych przez pisarza postaci, była pewna ciekawa niejasność którą grał on tak, że w ogóle tej gry nie było widać (serio, u każdego innego autora pytanie "Czy to to samo dziecko?" byłoby powtarzane nie raz i nie dwa, tu w ogóle nie stanęło wprost, a jednak nader mocno czuliśmy tę wątpliwość, znać wzmiankowaną wcześniej biegłości warsztatu). Od strony literackiej zaś... Ha, od strony literackiej autor miał jeszcze po prostu spore pole do pokazywania nam swojej pisarskiej zręczności i w znacznej, znacznej części je wykorzystał :)
Bardzo mocne 8/10, tym jeszcze mocniejsze, że ta powieść jest znacząco lepsza niż zeszłoroczne "Za granicą" (które przecież też jakąś złą powieścią nie było).