Trylogia Libby Bray należy do moich ulubionych książek, choć dopiero skończyłam czytać drugą część. Charakter obu części potrafi miło zaskoczyć i jestem pewna, że kiedyś wrócę do nich.
"Zbuntowane anioły" to książka, z całą pewnością, interesująca i bardzo wciągająca, choć zakończenie jej czytania trochę trwało. Jednakże postać Gemmy Doyle potrafi wzbudzić niemałą sympatię czytelnika, to sam pomysł "Zbuntowanych aniołów" nie był już tak cudowny jaki powinien być. Mogę śmiało stwierdzić, iż "Mroczny sekret" było o wiele lepszy, aczkolwiek wiele argumentów wskazuje, iż nie można pogardzić również tą częścią.
Tym razem Gemma, Fee oraz Ann wyruszają na ferie świąteczne do Londynu. Aczkolwiek początek powieści nadal pokazuje czytelnikowi wydarzenia w Akademii Spence, które są istotne do rozwinięcia dalszej akcji.
Pojawia się kobieta, której imię jest anagramem do jej "prawdziwej" tożsamości. Jednakże jak się okazuje, wszystkie podejrzenia do tego kim jest Kirke spełzają na niczym aż do ostatniej strony powieści. Ale wróćmy do początku.
Londyn w czasie świątecznym to piękne, aczkolwiek tłoczne miasto. Piękne wystawy w witrynach sklepowych, kolędnicy czekający na każdym kroku. Nie, to obrazek współczesnego Londynu. W czasach wiktoriańskich na ulicach było widać szybko pędzące powozy, a także wszędzie spieszących się ludzi. Gdzie się podziało szczęście i duch świąt Bożego Narodzenia? Ogólnie to sam obraz Londynu był tak okrutny, iż ciężko było o tym czytać.
Na przyjęciach ludzie również zachowywali się w "nienaganny" sposób. Wszyscy za panowania królowej Wiktorii starali się obmówić wszystkich, a jednocześnie zrobić wszystko, aby przypodobać się arystokracji. Właściwie to sama nie wiem dlaczego Libba Bray pokazała życie elity Londynu. O wiele bardziej byłoby interesujące, gdyby tzw. slumsy londyńskie pokazane były w lepszym świetle niż dotychczas.
Gemma Doyle spotyka Simona Middletona. Oprócz tego, że para nie została sobie przedstawiona, rozpoczynają miłą konwersację, która kończy wraz z przyjazdem brata Gemmy. Jak się okazuje, syn hrabiego zakochuje się w Gemmie. Co się stanie podczas ich znajomości? Ten wątek trzymał mnie w napięciu, gdyż nie wiedziałam czy bohaterka postąpi tak jak wiele panien w jej wieku czy może jej wyjątkowość zadecyduje inaczej.
Ann również zaskakuje czytelnika. I choć jej nieśmiałość powoduje lawinę niefortunnych zdarzeń, to nie można nie polubić tej istotki. Felicity natomiast stała się bardzo irytująca zarzucając Gemmie wiele czynów, na które ona sama nie miała wpływu. Sporo dowiadujemy się o jej dzieciństwie, aczkolwiek ta prawda jest przerażająca, choć często spotykana we współczesnym świecie.
W samej powieści, jak i w poprzedniej części, elementy epoki wiktoriańskiej zostały skrzętnie ukryte. Nie wiem dlaczego autorka nie chce nam dokładnie opisać panujących tam zwyczajów. Takie omijanie cech charakterystycznych psuje cały efekt. Weźmy dla przykładu kontakty towarzyskie, a nawet i zwyczaje. Libba Bray opisała wszystko bardzo pobieżnie, nie zostawiając czytelnikowi nic z czym mógłby się głębiej zapoznać.
Książka została napisana w narracji pierwszoosobowej, czyli z punktu widzenia Gemmy. Rzadko spotykanym elementem w powieściach jest pisanie fabuły w czasie teraźniejszym. Przyznam, że gdyby nie uwagi innej recenzentki sama pewnie bym nie zauważyła tej równicy.
Powieść polecam wszystkim fanom Libby Bray, a także tym, którzy chcieli by się zapoznać z magiczną krainą w Międzyświęcie, a także barwnym życiem Gemmy Doyle.