Lubię kiedy niepozornie wyglądająca książeczka okazuje się naprawdę dobrą, urzekającą lekturą. Mroczna okładka skrywająca w mroku zasępionego kucharza podjudza wyobraźnię i podsuwa coraz to bardziej wyrafinowane, coraz to bardziej krwawe opisy zbrodni.
Tym razem mogę ocenić swoje przeczucia na przysłowiową czwórkę. Niestety, nie z plusem.
Dwóch policjantów, Antałowicz i Wituła zostaje wezwanych na miejsce tajemniczego zgonu. Ofiarą jest znany szef kuchni, który miał na swoim koncie wiele kulinarnych programów telewizyjnych i był ikoną współczesnej sztuki kulinarnej. I tak jak Hubert Renkiel miał wiele fanów, którzy darzyli go szacunkiem i podziwem, tyle samo, a może nawet i więcej, dorobił się wrogów. Pierwsze symptomy wskazują na zmyślne otrucie.
Antałowicz i Wituła pokazują od podszewki, jak wygląda kryminalne śledztwo; jak spośród wielu fragmentów mozolnej układanki można ułożyć klarowny obraz wydarzeń z miejsca zbrodni. Komu mogło zależeć na śmierci znanego restauratora, komu Renkiel wadził, a kto życzył mu głośno szybkiej śmierci?
Powiem szczerze i otwarcie, że czuję niedosyt. Nie wiem, czy autorka celowo chciała przedstawić prostą i krótką historię jednego śledztwa, czy też po prostu nie miała pomysłów na lepsze rozwinięcie. Nie lubię, kiedy książka kończy się zbyt szybko, bo później chodzę skwaszona. O kacu moralnym nie wspominając.
Dlaczego tak uważam? Otóż już tłumaczę.
Po pierwsze, dobry kryminał musi mieć jakieś nagłe zwroty akcji, trzymać w napięciu, także perspektywa wstania następnego dnia do pracy blednie wobec chwały, jaką jest skończenie lektury.
Po drugie, oczekuję, że fabuła zostanie w mojej głowie dłużej niż kilka dni i z westchnieniem będę mijać leżącą na półce książkę.
A po trzecie... zimne palce. Kiedy przeżywam książkę muszę mieć zimne palce, trzęsące się kolana i lodowaty nos. Wtedy odczuwam emocje, ekscytację i rosnące napięcie.
Szkoda, że tych trzech rzeczy zabrakło przy czytaniu opowiadania.
Ale też ta recenzja nie będzie definitywnie przekreślać Karmiąc zło.
Znalazłam również elementy świadczące o niewątpliwym talencie autorki. Podoba mi się jej styl i sposób pisania dialogów. Jest zmyślny i realistyczny - tak, jak powinna wyglądać rozmowa dwojga policjantów, którzy "z niejednego pieca jedli chleb". To stare rekiny do spraw kryminalnych, którzy znają się na swojej robocie wykonywanej niezmiennie od kilkunastu lat. Czasami ich anegdoty i żarciki nieco wybijają z rytmu czytelnika, albo sprawiają wrażenie zupełnie nie na miejscu. Ale tylko czasami.
Również podoba mi się ukazanie życia policjantów i prowadzonych przez nich spraw. Wszystko od kuchni. I też od kuchni jest sama zbrodnia. A takie powiązanie tematów, czy też gra słów przypadła mi do gustu chyba najbardziej.
O Karmiąc zło zbyt dużo nie napiszę, bo niestety nie ma też i o czym. Książka jest krótka, ma zaledwie 185 stron w formacie kieszonkowym, co klasyfikuje ją do rangi niepozornej książeczki. I niestety też taką jest. Nie mogę powiedzieć, że jest jakoś specjalnie zła, czy dobra, bo jeśli miałabym jej postawić ocenę musiałabym napisać, że jest zwyczajnie przeciętna. Jakoś specjalnie nie urzeka, nie trzyma za gardło budując napięcie, ani też nie dodaje pikanterii smacznymi kąskami z prywatnego życia zamordowanego kucharza. Ale o kryminale nie można przecież napisać, że "książka jest przyjemna". Kryminał musi... przyprawiać o palpitacje serca. A ten... kryminał czyta się raptem podczas trzech kursów autobusem. Maksymalnie dwie godziny czytania z przerwami i już wiemy kto zabił, dlaczego i co nim kierowało. A Karmiąc zło ląduje na półkę.
Wielka szkoda, bo autorka ma naprawdę spory potencjał. I mam nadzieję, że z kolejną książką w pełni go wykorzysta.