Tytuł, ładnych parę lat temu, podsunęła mi pewna życzliwa dusza, zarzekając się, że "Zauroczony książę" mnie nie zabije, za to pozwoli przyjemnie spędzić czas. W tym czasie romanse lubiłam bardzo słabo, więc krzywiłam się, bo to, bo śmo, bo byłam niemądra i nie miałam racji. Miałam za to świetną rozrywkę i, bywało, że kłopot z utrzymaniem powagi. Wbrew zaporze gatunkowej jaką stanowi samo słowo romans, książka romansem nie jest. Bądźmy szczerzy - pierwsze skrzypce grają tu dzieci kapitana Krętacza, a w zetknięciu z tą dziką czeredką wszystko inne traci na znaczeniu. Patrząc na siłę żywiołu, najbliższa prawdzie byłaby tu literatura katastroficzna. Po namyśle stwierdzam też, że mimo wieku i życiowych doświadczeń, sam tytułowy książę również ma w sobie sporo z dużego chłopca. Jednakże daleko mu do Piotrusia Pana. Książę ma łeb do interesów, dziki fart w kartach, jest mocny w gębie, w mordę przylać też potrafi - krótko mówiąc: drań i łobuz. Ale uroczy. Mnie w każdym bądź razie się on podoba. "Książę..." posiada też zestaw walorów ujemnych, które w miarę lektury budzą coś na kształt politowania. Autorka tłem dla swojego romansu uczyniła walkę wywiadów. Wątek sensacyjny, utajeni wrogowie, fałszywi przyjaciele, dorzućmy do tego zadawnioną urazę i graniczącą z obsesją nienawiść - gdy się to wszystko zamiesza - robi się mały armagedon. Wygląda ekscytująco, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że King nie ma pojęcia o czym pisze. Łatwość, z jaką średnio ogarnięta lady chwyta i ujawnia superszpiega, podczas gdy brytyjski wywiad nie ma pojęcia skąd wiatr wieje - to jest zbyt absurdalne, nawet przy największej tolerancji na niedorzeczności.
Jak widać, dzieje się dużo i na afekty jako takie pozostało niewiele miejsca. Owszem, tytułowy książę znalazł się "pod wpływem" pewnej uroczej damy, nie mniej jego uczuciowe rozterki blakną i giną pod wpływem zdarzeń. Romans tli się gdzieś po kątach; najbardziej daje się poznać z relacji osób trzecich niż interakcji głównych bohaterów. Dla mnie nie miało to większego znaczenia, jednakże ktoś inny może się poczuć lekko rozczarowany. Jeśli więc książka nie jest romansem, to czym? Nie do uwierzenia, ale ciśnie mi się określenie "przygodówka" z ukłonem w stronę płaszcza i szpady. Czytanie dostarczyło mi masę frajdy a czas uciekał nie wiadomo gdzie. Mimo ciągu niedoskonałości i wpadek "Zauroczony książę" okazuje się lekturą lekką, całkiem zabawną i wciągającą. Dałabym wiele, by móc ją wziąć w ręce jeszcze raz.