„Każde zwycięstwo ma swoją cenę.”.
Mieszanka różnych światów. Okaleczony zielarz, który nie jest tym, za kogo się podaję. Kaleki, ambitny komendant skrywający niejedną tajemnicę. Tancerka wplatająca w swój taniec nie tylko przepiękny zapach ziół, ale i uroki. Syn plemiennego wodza, za którym ciągnie się widmo ojca i wygórowane oczekiwania.
A na deser dzikie plemiona, tajemnicę, morderstwo i potężna, pradawna magia.
Nie boję się debiutów, wręcz przeciwnie. Chętnie sięgam po powieści nowych pisarzy, jednak, chcąc – nie chcąc, oczekiwania mam takie same, jak przy starych doświadczonych pisarzach. Chcę, aby książka, nawet jeśli mi się nie spodoba, wywoływała emocję.
Na uwagę zasługuję klimat powieści i jest to zarazem najmocniejszy punkt całej opowieści. Mała wioska gdzieś na końcu świata, hermetyczna zamknięta społeczność, a wokół dzikie plemiona, pogańskie obrzędy, i to, co jako książkowy wyjadacz najbardziej uwielbiam, pierwotna mroczna magia. W powietrzu czuć nutkę tajemnicy i niepewności, którą podsycają tylko kolejne sekrety i kłamstwa.
Stylowo całkiem ładnie napisane, zwłaszcza w kontekście debiutu.
Niestety, powieść bardzo długo się „rozkręca”, o ile w ogóle można powiedzieć, że się „rozkręciła”. Będąc po pierwszych kilkudziesięciu stronach w dalszym ciągu nie wiedziałam, w jakim kierunku zmierza fabuła ani co jest głównym tematem.
Cały czas czułam, że jest to zaledwie wprowadzenie do większej historii, której jednak… ostatecznie nie doczekałam się. Główny wątek spokojnie mógłby stać się poboczną linią fabularną.
Zabrakło mi…. historii. Dynamiki opowieści, akcji, jakichś szalonych plot twistów, czegoś co sprawiłoby, że nie mogłabym się od książki oderwać. Pomimo że historia przedstawiona była z narracji trzech osób, z żadną z nich nie poczułam jakiejkolwiek więzi, która podtrzymywałaby moje zainteresowanie: kapitan Słownik, do którego miałam największe oczekiwania, okazał się nieco mdławy i nudny, wódz dzikiego plemienia, Ravi, był piekielnie irytujący, i jedynie okaleczony zielarz Eustachy ratował nieco sytuację.
Momentami gubiłam się nieco w historii. Chwilami wkradał się chaos i pomimo bardzo długiego, i obszernego wstępu, nie do końca czułam, że rozumiem przedstawiony świat i zasady funkcjonowania magii. Chociaż pomysł był rewelacyjny, zabrakło punktu zapalnego, który pociągnąłby linie fabularną do przodu. Po opisie książki liczyłam również, że będzie naprawdę mrocznie i krwawo, a nie odczułam tego w najmniejszym stopniu.
Pomimo moich najszczerszych chęci, „Więcej, niż zło” ani nie przypadło mi do gustu, ani nie wywołało większych emocji. Kolejna poprawna powieść, przyzwoicie napisana, z intrygującym światem, ale bez iskry. Możliwe, że gdybym sięgnęła po tą książkę kilka lat wcześniej, moje oczekiwania nie byłyby tak wysokie i powieść mogłaby mnie zachwycić. Jednak czytając teraz, byłam zmęczona wyczekiwaniem, aż wreszcie wydarzy się coś, co wciągnie mnie do reszty i sprawi, że zapomnę bez reszty o całym świecie. Nie będę wyczekiwać kontynuacji, ale jednocześnie widzę w autorce bardzo duży potencjał i w przyszłości, jeśli powstaną inne książki, chętnie po nie sięgnę.