🔸Co funduje nam „Zabójczy Święty Mikołaj”?
▪️Akcja dzieje się w jednym miejscu. To jeden z moich ulubionych motywów w kryminałach, ograniczona przestrzeń. W tym przypadku to wiejska rezydencja Flexmere, należąca do sir Osmonda Melbury’ego.
▪️Domownicy, którym daleko do ideałów są w dość skomplikowanych relacjach i zależnościach z właścicielem domu. Owe relacje wynikają zarówno z więzów rodzinnych, oczekiwań jak i określonych zachowań narzucanych często przez panujące obyczaje i lata, w których rozgrywają się wydarzenia.
▪️Podejrzanym jest każdy z przebywających wówczas w domu osób. Każda z postaci mataczy (no dobrze, może to i za mocne słowo, ale z całą pewnością nie współpracują ze śledczymi tak jak powinni) w pewien sposób i ma swoje sekrety.
▪️Wydarzenia śledzimy z kilku perspektyw. Przyznam, że to było pewne zaskoczenie, raczej spodziewałam się standardowej narracji. Tutaj mamy relacje paru postaci, w tym najwięcej miejsca zajmuje przedstawienie wydarzeń przez jednego z prowadzących śledztwo, pułkownika Halstocka.
▪️Akcja dzieję się przez okres Bożego Narodzenia. Słabo jednak czułam ten świąteczny klimat. Mam wrażenie, że autorka nawet nie starała się go zbudować, ograniczając się do samej choinki, pokazu światełek elektrycznych (co wówczas musiało być nie lada wydarzeniem) oraz postaci Świętego Mikołaja, który miał rozdawać dzieciom prezenty.
▪️Fałszywe tropy. Cóż… Na ogół nie staram się znaleźć sprawcy, nie przeprowadzam swoich dochodzeń, nie analizuję. Daję się prowadzić autorowi/autorce za rękę. Czasem odkrycie sprawcy jest zaskoczeniem, a czasem nie. Tutaj też mamy fałszywe tropy, mnóstwo podejrzanych, bo tak naprawdę połowa z bohaterów miała powody, by życzyć śmierci sir Osmondowi, ale i tak ujawnienie sprawcy było tu dla mnie pewnym zaskoczeniem – choć i do tego mam pewne zastrzeżenia.
🔸Zapowiadało się klasycznie dobrze, ale coś nie pykło, czyli szczerze o moich wrażeniach.
Po 1️⃣: była przegadana.
Ciągle dostawałam czyjeś relacje na temat tego, co kto zrobił. Niezmiernie rzadko dostawałam sceny, w których coś się działo i wówczas diametralnie zmieniała się dynamika tej historii. Robiło się po prostu ciekawie.
Chciałam być świadkiem wydarzeń, chciałam śledzić wymiany zdań, obserwować zachowania. A dostałam całe mnóstwo opisów i relacji z drugiej ręki.
To mi tak bardzo zaburzało immersję tej historii, że kompletnie nie byłam jej ciekawa.
Po 2️⃣: ujawnienie sprawcy.
Nie mam absolutnie nic do tego, kogo sobie Mavis Doriel Hay wybrała na sprawcę i jakimi motywami go obdarzyła. To mi jak najbardziej pasowało. Tylko że już nie do końca leżał mi sposób przedstawienia dowodów przeciwko tej osobie.
Miałam wrażenie, że niektóre istotne rzeczy wyszły dopiero pod koniec i czytelnik nie dostał choćby wzmianki o nich, a były to moim zdaniem istotne kwestie.
Oczywiście pomijając ten zarzut, gdy wracałam myślami do tej postaci i jej zachowania autorka tak poprowadziła akcję, że jak najbardziej ta osoba mogła to zrobić.
Po 3️⃣: zmęczyła mnie ta książka.
Nie chodzi o styl (ten jest jak najbardziej adekwatny do czasów), lecz ogólnie o samo czytanie. O brak dynamiki, małą ilość dialogów, a nadmierną nudnych relacji o poczynaniach postaci.
Zabrakło mi tu również napięcia. Owszem, pod koniec zrobiło się ciekawie i ze szczerym zainteresowaniem śledziłam wydarzenia (akurat tutaj nie było to suche przedstawienie faktów, ale wydarzenia, w których razem z bohaterami brałam udział), ale było tego stanowczo za mało.
Nie ciekawiło mnie kto jest sprawcą i jakie miał motywy. Nie ciekawiło mnie dochodzenie i odkrywanie faktów. Często na siłę siadałam do czytania, tak bardzo nie siadł mi sposób opowiedzenia tej historii.
🔸Podsumowanie.
„Zabójczy Święty Mikołaj” Mavis Doris Hay to klasyczny kryminał, którego akcja dzieje się w czasie świąt Bożego Narodzenia.
Dawał mi nadzieję na naprawdę fajnie spędzony czas, finalnie wyszło gorzej niż zakładałam.
Sam pomysł na ten kryminał nie był odkrywczy, ale nie ma się co łudzić, w tego typu powieściach schemat goni schemat i dla mnie nie ma to wielkiego znaczenia, niemniej całość poległa przez mało angażującą narrację.
Oczywiście cieszę się, że mogłam tę książkę poznać i pewnie, gdyby nie zobowiązanie nigdy nie dowiedziałabym się jaki jest jej finał, ale wiem jedno.
Królowa kryminału bezapelacyjnie dla mnie jest Agatha Christie. I mam świadomość, że patrzyłam na konstrukcję i fabułę powieści Hay właśnie przez pryzmat twórczości tej jednej autorki.
Dlatego, jeśli lubisz kryminały tego typu nie wahaj się i sięgnij po „Zabójczego Świętego Mikołaja”, może akurat tobie bardziej przypadnie do gustu.