Jakiś czas temu pokusiłem się o recenzję drugiej części trylogii powieściowej Henryka Sienkiewicza, czyli Potopu, do którego wracałem już kilkadziesiąt razy, gdyż jest to jedna z moich najbardziej ulubionych książek. Równie często jak do dziejów Kmicica powracałem może tylko do Diuny lub powieści Jana Guillou, Takich książek, do których wracam po kilkakroć, jest więcej, ale takich, które urzekały mnie po kilkadziesiąt razy, jest niewiele. Czemu do nich wciąż od nowa zasiadam? Są na tyle dobre, by móc się wciąż od nowa nimi delektować, a zarazem oferują mi pewność nastroju, jaki wywołują; są jak ulubiona muzyka czy film lub alkohol.
W ostatnich dniach poznałem rewelacyjny debiut Mariusza Zielke Wyrok, który mnie zachwycił, ale jak się okazało, niestety również zdołował. Nie dlatego, że coś przede mną odkrył, nawet uważam, że rzeczywistość jest jeszcze gorsza niż ta przedstawiona w powieści. Po prostu co innego o czymś wiedzieć, a co innego o tym przeczytać w formie powieści napisanej przez byłego dziennikarza. To znaczy, że nie tylko ma się rację niestety, ale że nawet pisać w formie dokumentu o tej prawdzie już w naszym kraju nie można. To mnie jakoś wypaliło i nie miałem już ochoty na żadną lekturę, której nie byłbym pewien, więc znów musiałem sięgnąć do najulubieńszych, a padło na Sienkiewicza, tym razem na Ogniem i mieczem.
Nie każdy Polak czytał trylogię mistrza Henryka napisaną ku pokrzepieniu serc, ale na pewno prawie każdy oglądał filmy. Pisząc o książkach nie sposób również o nich nie wspomnieć. Najlepszym wstępem do oceny trylogii filmowej niech będą słowa samego reżysera, czyli Jerzego Hoffmana, który podobno powiedział, iż realizował je od tyłu, czyli w odwrotnej do powieściowej kolejności i: „Pana Wołodyjowskiego stępa, Potop kłusem, a Ogniem i mieczem w galopie”. I to niestety widać. Pierwszy jest jak na swe czasy dobry, drugi słaby, a ostatni… takie inteligentne niedomówienie. Vox populi nigdy nie jest dla mnie miernikiem prawdy, racji czy gustu, ale podeprę się tutaj faktem, iż kinomani w swej ogromnej masie podzielają moją ocenę, mimo iż zwykle filmy starsze mają niższe notowania niż nowe*. Hoffman, w moim odczuciu, po prostu zabił dzieła mistrza, zwłaszcza te dwa ostatnie.
Powieści Ogniem i mieczem nie pomaga fakt, iż wrzucono ją do spisu lektur szkolnych. Przymus rodzi opór, zwłaszcza w Polsce, która ze swymi tradycjami ściągania od kolegów i z bryków jest wciąż Zieloną Wyspą i to nawet nie Europy, a świata być może. Młodzież, i w ogóle społeczeństwo, czytać u nas przeważnie nie lubi, więc powieść w dwóch pokaźnych tomach też nie jest zachęcającym tematem dla tych, którzy chcieliby zacząć przygodę z książkami, więc wmuszanie jej początkującym tym bardziej wywiera efekt odwrotny. A szkoda, gdyż powieść jest świetna, podobnie jak i Potop.
O zaletach tego ostatniego rozpisałem się swego czasu dość szeroko, podobnie jak o jego wadach, więc by się nie powtarzać, zacznę od tego, co już może od jakieś czasu niektórych z Was zastanowiło – dlaczego Potop przeczytałem co najmniej kilka razy więcej niż Ogniem i mieczem?
Wielu czytelników tej ostatniej powieści stwierdza, iż bardziej fascynuje ich główny czarny charakter, czyli dziki kozak Bohun, niż najważniejsza postać pierwszoplanowa reprezentująca siły dobra, czyli Polak Jan Skrzetuski. Niektóre czytelniczki wręcz stwierdzają, iż się zakochały w nieszczęsnym Bohunie, natomiast podobnych zachwytów pod adresem husarza Skrzetuskiego nie słyszałem. Już prędzej podobają się postacie warchoła Zagłoby czy zabójczego jak osa Wołodyjowskiego. Takiej sytuacji nie ma w Potopie, którego wszystkie prawie czytelniczki marzą o spotkaniu swojego Kmicica, choć jest on przecież po prostu głupi. I tu jest główna różnica pomiędzy powieściami. W Potopie główny bohater, choć zdecydowanie mniej pozytywny niż jego odpowiednik z Ogniem i mieczem, jest postacią absolutnie spójną charakterologicznie, zgodną z prawidłami rozwoju osobowości przewidzianymi przez Mariana Mazura, co większość czytelników instynktownie wyczuwa. Jest autentyczny. Takich ludzi można spotkać w życiu wielokrotnie. Niestety, w pierwszej części trylogii Sienkiewicz przedobrzył ewidentnie i Skrzetuski jest jej najmniej udaną postacią. Nie chodzi nawet o to, iż posągowy – on jest po prostu drętwy, a jego reakcje i zachowania nie do końca grają z charakterem, który mu autor przypisał. O niebo lepiej udały się wspomniane postacie Zagłoby i Wołodyjowskiego, które równie dobrze służą i w drugiej części cyklu, gdzie Skrzetuski jest już prawie niezauważalny, choć pojawia się może nawet równie często jak oni. Nawet Rzędzian, który w założeniu był postacią drugoplanową, jawi nam się jako persona zdecydowanie bardziej wyrazista i barwna. Nawet on przyćmiewa biednego głównego bohatera i tak się autorowi udał, że i w Potopie bardziej się rzuca w oczy niż Skrzetuski. Ten nieudany heros jest główną przyczyną, dla której Ogniem i mieczem sprawia mi dużo mniej czytelniczej frajdy niż Potop, choć język obu powieści jest równie piękny, zarówno pod względem formy jak i przekazu. Wielkie bitwy i małe potyczki są tak plastycznie opisane, iż czytając wprost przenoszę się w czasy Chmielnickiego. Podobnie urokliwe są opisy przyrody czy fizyczności osób, a w dodatku jest to kawał pięknej polszczyzny, prawdziwe kwiaty języka.
O fabule nie ma się co rozwodzić. Chyba każdy Polak mniej więcej wie, o czym Ogniem i mieczem opowiada, nawet jeśli się taki uchował, co filmu nie oglądał ani książki nie czytał. Głównym zarzutem, który stawiano Ogniem i mieczem, są nieścisłości historyczne, czyli to samo, co w przypadku Potopu. Do tego bym jednak wagi nie przykładał. W końcu nie jest to materiał do nauki historii. Poza tym mam wrażenie, iż atmosferę i mentalność ludzi tamtych czasów udało się Sienkiewiczowi oddać dość wiernie, a tego z kolei z reguły próżno szukać w opracowaniach naukowych mielących w nieskończoność te same daty i fakty. Niestety, ta celność okazała się szkodliwa. Ukazanie pogardy Lachów wobec innych narodów, nie tylko wrogów, do wyznawców każdej innej poza katolicyzmem i prawosławiem wiary i połączenie ich z faktycznie negatywnym obrazem zdecydowanej większości „obcych” nie sprzyja budowaniu w czytelniku, zwłaszcza niewyrobionym, tolerancji, otwartości i szacunku dla innych niż własna kultur. W Potopie nie ma to takiego aż znaczenia, gdyż w czasach Sienkiewicza i późniejszych nie mieliśmy już interakcji ze Szwecją, a obecnie nawet największy chyba oszołom nie może powiedzieć, iż Szwedzi są gorsi od nas. Ogniem i mieczem wygrywa jednak polski nacjonalizm przeciwko Kozakom, co jak uważa wielu, znacząco i trwale wpłynęło na pogorszenie stosunków między Polakami i Ukraińcami. Inna sprawa, że równie pogardliwie traktowani są przedstawiciele wszelkich innych nacji i klas niższych niż szlachta, przede wszystkim Żydów i chłopstwa. Jak bardzo skrzywiony jest obraz dawnej rzeczywistości w polskiej literaturze, historii i świadomości, a u Sienkiewicza w szczególności, można zobaczyć choćby na podstawie Litwy. Do dziś dawna Rzeczpospolita jest u nas nazywana Polską, podczas gdy cały świat nazywa ją, zgodnie z prawdą, Unią Polski i Litwy. My do dziś traktujemy Litwę, choć jest niepodległym państwem, jak coś pośredniego między naszym województwem, a częścią Rosji. O tym jak większość Polaków mówi o Litwinach, Żydach i innych obcych nie będę nawet wspominał. A Sienkiewicz w Ogniem i mieczem tylko to umocnił, i tak to trwa do dziś. Zrobił to niby ku pokrzepieniu serc, tylko co to za pokrzepienie. Każdy uważny czytelnik uzna, że wręcz przeciwnie. Wady naszego narodu takie jak korupcja, pogarda dla dobra ogólnego, prywata i warcholstwo, pieniactwo i zawiść, które z wielką siłą ukazane są we wszystkich częściach trylogii, doprowadziły do upadku Polski już tyle razy. W czasach braku państwowości mogło pokrzepiać to, że w razie zagrożenia potrafimy na chwilę stać się normalnym narodem, ale teraz mamy pokój i niepodległość. A ten obraz Polaka, jaki widzimy w Ogniem i mieczem nie rokuje dobrze, jeśli nikt nie zechce nas napaść. I tak źle, i tak niedobrze. Wojna jest tragedią, a w czasie pokoju sami siebie niszczymy. Gdzie tu pokrzepienie serc?
Zabili mistrza filmowcy, pedagodzy, patrioci i historycy. Pomimo tych wszystkich negatywów, w książce, nie w filmie, wspomniane wcześniej pozytywy przeważają. Jest Ogniem i mieczem wspaniałą powieścią przygodową, przykładem literatury naprawdę pięknej. W dodatku, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, ma wszelkie cechy bestsellera: splotły się w niej i wielka miłość, okrutna wojna, przyjaźń i nienawiść, walka dobra ze złem, jest wiara i wiarołomstwo, nawet duchów trochę i czarów. Wartka akcja i niezbyt skomplikowana fabuła ułatwiają lekturę. Nie bójcie się i sięgnijcie po nią z takim nastawieniem; bez patriotycznego zadęcia, bez wiedzy o historii i o obowiązku szkolnym. Obiecuję Wam wspaniałą lekturę. No może prawie wspaniałą, gdyż ten nieszczęsny Skrzetuski…
Wasz Andrew
* Średnie oceny według użytkowników portalu Filmweb stan na dzień 05-01-2013 odpowiednio: 7,4 7,3 6,8.