#agaKUSIczyta
Nie na darmo mówi się, że w codzienności jest piękno i ukryty skarb. W tym życiu codziennym, czasem nudnym, czasem trudnym do bycia od rana do nocy, czasem pełnym energii i uśmiechu – w tym właśnie życiu są małe iskierki piękna, których tak często nie widzimy, a które poeci dostrzegają od razu.
Codzienność i dom dają poczucie bezpieczeństwa, są jak ciepła kołdra, którą wiesz, że się do snu przykryjesz. W takiej właśnie codzienności, ba – prawie trywialności i prostocie – zanurza się autorka, poetka, ONA, kobieta, Anna Hayder.
Płynie ona w tym szumie dnia, falują słowa w niej. Zegar odmierza dni i pory roku, czasem w ciszy daje wytchnienie i jakiś azyl od innych. Wyobraźnia podszeptuje słowa i wersy całe lecz nie zawsze optymistyczne, co sugeruje opis na obwolucie, a z którym wielce polemizuję. Optymistyczne? Trochę tak. Zabawne? Trochę też, ale to też i smutne zwrotki, które gubią się pomiędzy tymi słońcem ogrzanych.
Takie jest życie, podkreśla poetka, która jest w tym swoim życiu osadzona
„(…) Jedno zdanie,
Jestem”
Czy wiersze są wobec tego wesołe? Dobrze wyczytane snują czasem wokół tego, co w nie wsadzi nos, sieć trudów i niemocy, jakąś słabość, która nakazuje schować się w innym świecie. I tu te wiersze są, bo i między wersami dostrzec można podobne zagubienie. Czujesz symbiozę z poetką, bo ten wasz świat nagle jest
„(…) Wygodny, spokojny, powolny, niewymagający”
A za drzwiami skrywa się inny, ciemny i bury. Za progiem stwierdzasz, że „zmarło szczęście”, że musisz wrócić, że chcesz uciec. Bo jest twoja recepta z lekami do wykupienia, że nie jesteś gotowy na depresję, że cugle życia przecież… Że jak to tak? Że próg pomiędzy tym co jasne i wesołe i tym, co straszy i mierzi? Mierzysz „dzienny poziom wskaźnika parametru samotności”.
Cyk, cyk – bije zegar w czterech ścianach poetki.
Cyk, cyk – rodzą się myśli, wspomnienia, uśmiech pojawia się na twarzy, jak słońce na niebie.
Jestem – szepcze – przeminę i nic nie zostanie. Jestem – więc żyję lecz nie tak, jak każdy. Czasem przekora ratuje moją duszę i wiarę w sens mijanych dni.
W tomiku „DROGA…” jest i zabawa i ironia i gorycz. Radość – ta zwykła, niewymuszona, z byleczego. Czasem jest kpina i limeryk, czasem zabawa w klocki-słowa, które poetka układa tak jakoś nieskładnie. Kpi tym samym z siebie i z ludzi i absurdu bezdusznego. Wspomina, maluje chmury na niebieskim niebie, śpiewa dzieciom kołysankę na dobranoc. A czasem, w pośpiechu, wszystko rzuca, bo
„piesek chce znowu pobiegać
Podwórkiem
Nogę zadzierać w bliskości drzew, krzaczorów i aut
Przemiłe zwierzę, choć wymaga. Sikout”
Wiersze można czytać pojedynczo, zażywać jak pigułkę, można bawić się interpretacjami lub z kilku wierszy tworzyć jeden – swój. Można wyciągać z nich wersy lub słowa i układać w nowe linie. Można je precyzyjnie, na wzór patologa, rozkładać i bebeszyć doszukując się ni to sensu, ni logiki, ni sedna jakiegoś. Ale po co?
Te wiersze są. Ot tak – i wystarczy.
Daj się im ponieść, połóż się na trawie poezji – radzi Ania Hayder – i zabaw się w chmury.
„(…) Wielbłąd
Dwugarbny
Chyba
Jasny, puszysty, miękki (…)
Jeden garb, czy dwa? (…)
Ulotne… głowy, oczy, postacie
Jak ja na twoim niebie”
Dziękuję sztukaterowi