Piotr Langer rozsadza tę powieść. Wypełnia ją i przekracza jej rozmiary, tak, że cała zdaje się ona pękać przez niemieszczący się w niej wymiar tej postaci.
I jeżeli Remigiusz Mróz osobiście czyta jakimś cudem tę reckę, to pewnie może zakończyć jej lekturę na tych dwóch zdaniach powyżej. Bo jakoś nie mam cienia wątpliwości, że to o ten właśnie efekt mu chodziło. Tyle, że problem polega na tym, że pisząc je chyba nie do końca miałem na myśli to, co tak mocno usatysfakcjonowałoby tego pisarza.
Zacznijmy od tego, że nie uważałem nigdy Langera za kogoś takiego, na kogo Remek tak bardzo chciał go kreować, megazbrodniarza, psychola doskonałego, manipulanta idealnego i właściwie wcielonego Diabła, jakoś nigdy nie byłem w stanie wczuć się w ten Mrozowy sposób myślenia o nim. Już antagonista z pierwszych tomów serii Forstowej lepiej pełnił według mnie taką rolę, nie wiem, może działa tu fakt, że ogólnie nie jestem jakimś wielkim entuzjastą cyklu Chyłkowego, mniejsza o to. I w tej książce, mimo że autor po raz kolejny bardzo, bardzo mocno stara się go takim stworzyć, dalej jakoś tego nie kupuję. Sedno problemu powieściowych rozmiarów Langera polega więc na czym innym, po prostu bohater ten, który jakąś tam osobowością tu jednak jest, został tu obudowany taką liczbą miałkich zagryweczek, aferek i intrydzek, że siłą rzeczy wyrasta na ich tle na takiego rozsadzacza :) No, ciężko nie zwrócić na ten aspekt uwagi podczas lektury, jedna akcyjka, druga, trzecia, osiemnasta, wiadomo, że nikt tego nie zapamięta, wiadomo, że nikt się nad tym (przynajmniej od pewnego momentu) nie będzie już zastanawiał, bo za moment wejdzie przecież coś następnego, podobnego do tego, co mignęło nam przed chwilą. Sam Najpłodniejszy zdaje się nijak tego nie ukrywać, zwróćcie uwagę z jaką łatwością porzuca w pewnym momencie kluczową, zdawałoby się, postać. Bo już nie potrzebuje tego chłopaka, bo zaraz wejdzie co innego*, a jedynym punktem stałym ma być wielkość Langera.
Warto było, panie Mróz? No, pewnie warto, skoro zapewne wielu, wielu czytelników zachwyca się tym, jak niezwykłą postać pan stworzył. Ja tam mogę mieć swoje wątpliwości, ale ja to ja. Pewnie było warto.
Uczciwie trzeba przyznać, że końcówka powieści odbiega jednak od tego wzorca. Ją się zapamiętuje, ciekawe, że sceny pod blokiem są też wyraźnie lepiej od reszty tekstu napisane, to-się-czyta, lepiej napisane na poziomi czysto technicznym. Tu autor dał z siebie wszystko (w sumie to aż dziwne, że nie wspomniał o tych swoich staraniach w posłowiu :)), to się odbiera naprawdę bardzo do siebie. Autentycznie wchodzi the-poczułem-się-tak-jak-bym-tam-był-efekt, serio, Mrozowi udało się coś takiego u mnie wywołać.
No, ewentualnie może też poznańskość z pierwszych partii powieści też zapamiętujemy i Chyłkę mówiącą gwarą, ale to tyle :)
Osobnej wzmianki wymaga powrót wątku dylematów Kordiana związanych z wyborem ścieżki kariery prawniczej. Czy tylko ja mam wrażenie, że Najpłodniejszy przypomina sobie tę sprawę wtedy, kiedy jest mu wygodnie? :) Tak, były one wcześniej wzmiankowane, nie wyskoczyły tu jak diabeł z pudełka, ale jednak pojawiają się tu naprawdę cokolwiek „bo tak”. Wiem, wiem tu są funkcją wcześniejszych zawirowań na linii Zordon-Chyłka, okej, tym niemniej wciąż nie jestem się w stanie tego wrażenia pozbyć. Może autor chciał dodać coś poważniejszego, zdając sobie sprawę (w końcu mówimy o zdolnym i inteligentnym człowieku, powtarzam to po raz enty) z tego, jaki morze błahostek wcześniej stworzył?
Dobra, dają 6/10, za tą naprawdę świetnie od strony technicznej napisaną końcówkę, za to, że czytało się szybko i bezboleśnie i dlatego, że opisy wielkiej, nieposkromionej miłości Zordona do Chyłki, mimo że wtórne (ta powieść była napisana już gdy seria z Zaorskim miała się dobrze, prawda?) nie nużyły :)
PS: Ciekawie świadczy o prawniczych kompetencjach Mroza jego rozumienie zasad odpowiedzialności za przestępstwo skutkowe, wyłożone w tej powieści :)
-------------------------------------------
*Swoją drogą to małe chapeau bas za reaserch, który jednak Remek musiał do tego wszystkiego w jakimś tam stopniu zrobić