„Czarny portret” to trzecia część cyklu z Kubą Krallem i Ingą Rojczyk, po „Czerwonym jeziorze” i „Dzikich psach”. Muszę przyznać, że pierwszy tom przeczytałam trochę z przekory – ktoś twierdził, że to taka fatalna książka i postanowiłam sprawdzić, czy faktycznie. Ale już po drugi sięgnęłam dlatego, że pierwszy mi się spodobał – był dobry, nie fatalny. Poza tym do Kuby Kralla poczułam dziwną słabość – może nie aż taką, jaką on ma do alkoholu, ale jednak. Po trzeci tom zgłosiłam się więc do naboru recenzenckiego. Udało się zdobyć książkę z autografem autorki (co mnie ucieszyło tym bardziej, że nie mogłam być na spotkaniu z nią podczas targów książki) – z tego też powodu zamieszczam tu całą recenzję, a nie tylko jej fragment. I to jest ten moment: kto uważa, że oceniłam książkę jako bardzo dobrą, bo otrzymałam ją od wydawnictwa, właśnie teraz może skończyć czytanie recenzji - i tak nic, co dalej napiszę, nie będzie dlań przekonujące.
„Czarny portret” przenosi nas w czasy drugiej wojny światowej, przywołując temat Niemek rodzących dzieci dla Hitlera, aby odnowić niemiecką krew – oraz porywania polskich dzieci, aby je zgermanizować. Jeden z ośrodków (tzw. Lebensbornów) specjalizujących się w obu tych, że tak powiem, przedsięwzięciach, znajdował się w Połczynie-Zdroju. Splata się z tym temat sztuki zdegenerowanej (wszak sztuka wg nazistów też musiała być czysta) i grabieży dzieł. Oba wątki – jeden szokujący, drugi ciekawy – są równorzędne i nierozerwalnie ze sobą związane. Do tego gromada staruszków, którym tajemniczy sponsor zafundował pobyt w luksusowym hotelu nad morzem. Kuba ma fotografować to wypoczynkowo-rozrywkowe spotkanie seniorów. Pewien starszy pan, który w ostatniej chwili przyjął zaproszenie, zostaje otruty. Co istotne, był on cenionym konserwatorem sztuki, a Połczyn-Zdrój nie był dla niego obcym miejscem. Co jeszcze istotniejsze, wkrótce ginie jego żona – malarka. Tu wkracza Inga.
I tak na przemian to sięgamy w przeszłość, to wracamy do teraźniejszości. Przekonujemy się, że przeszłość zawsze upomni się o swoje i dogoni człowieka – w poprzednich tomach też tak było – jednak nie wszystkie zagadki da się rozwikłać, nie wszystkie tajemnice odkryć. W tym konkretnym przypadku tło historyczne jest szczególne interesujące i dramatyczne. Porusza i ciekawi zarówno kwestia podejścia Niemców do sztuki (tu warto zwrócić uwagę na trzeźwe podejście Maxa von Mansteina i sygnalizowaną przez niego niejednomyślność nazistów), jak i odbieranie prawdziwej tożsamości polskim dzieciom oraz konsekwencje tego. W działaniach bohaterów zwycięża motywacja osobista, co nie dziwi: w ostateczności zawsze ratujemy siebie, forsujemy swoje prywatne przekonania i cele, o których nie zawsze możemy jawnie mówić.
Policjantka Inga i fotoreporter Kuba ponownie łączą siły w celu wykrycia sprawcy zabójstw, a że nadają na tych samych falach, Kuba jest dla Ingi dużym wsparciem. Świetnie się uzupełniają – ona o przenikliwym umyśle, on patrzący na rozmówcę jakby robił zdjęcie i też przenikał go na wskroś. W tym tomie autorka wyeksponowała napięcie między nimi – oboje częściej niż dotąd zaczynają się zastanawiać, czy to jeszcze przyjaźń, czy już kochanie. A w każdym razie – pożądanie.
Akcja toczy się w dobrym rytmie, nie ma dłużyzn i przestojów, napięcie narasta stopniowo. Książka wciąga. Jeśli chodzi o mordercę, to Julii Łapińskiej udało się mnie zaskoczyć. Miałam dwa tropy – bardzo irytujący bohater (z tego powodu przyciągający uwagę) i bohaterka, której obecność zaznaczona została tylko w takim stopniu, w jakim trzeba było to zrobić (co z kolei mogło wyglądać na celowe odwrócenie od niej uwagi). Oba okazały się fałszywe, co dobrze o umiejętnościach pisarskich autorki świadczy. Albo źle o moich umiejętnościach odbiorczo-interpretacyjnych, jak tam kto woli.
Nadwrażliwych malkontentów uprzedzam, że na szafce w hotelowym pokoju Kuba Krall trzyma „Politykę”, a jeden ze świadków nie wygląda na chłopaka, choć podobno nim jest.
"Czarny portret" ma premierę 5 czerwca 2024.