Od czasu do czasu, dla odprężenia, lubię sięgnąć po literaturę lekką, optymistyczną i zabawną, która nie będzie wymagała ode mnie stuprocentowego skupienia. Tak właśnie zapowiadała się saga „Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej” Małgorzaty Klunder, której to pierwszy tom, zatytułowany „Robert i Róża” miałam właśnie okazję przeczytać.
Książka rzeczywiście nie jest wymagająca i w celach zupełnie rozrywkowych sprawdzi się doskonale. Opowiada o parze młodych ludzi – Robercie i Róży, którzy w latach osiemdziesiątych studiowali i angażowali się w działalność antykomunistyczną oraz ich dzieciach: Gosi, Janku i Elce, którym na przestrzeni książki udaje się wejść w dorosłość. Wszyscy członkowie tej rodziny są pasjonatami literatury, czytają namiętnie i w każdej wolnej chwili, wszystkie pieniądze wydają na książki, w rozmowach między sobą posługują się cytatami z ulubionych autorów. Niekwestionowanym królem, któremu należy się największa cześć, jest Tolkien i jego największe dzieła, których głębokim wielbicielem jest Robert, starający się każdemu ze swoich dzieci nadać imię pochodzące z dzieł wybitnego pisarza, jednak zbiegi okoliczności sprawiają, że udaje się to dopiero za trzecim razem. Również fani Harry’ego Pottera znajdą tu kawałek szczęścia, bo to Róża jest znawczynią dzieła pani Rowling. Autorce zgrabnie udało się wpleść w akcję swojej książki dyskusję o tym, dlaczego katolicka nienawiść wobec Harry’ego, jego magii i okultyzmu jest kompletnie nieuzasadniona. Poza tymi dwoma nawiązaniami literackimi, które w historii rodziny są kluczowe, znajdziemy tu również szereg, a właściwie natłok innych, bo Niziołkowie są uzależnieni od czytania.
Narratorką w książce jest najmłodsza córka Roberta i Róży, czyli Elka (Elanor Pulcheria). To ona przedstawia nam najzabawniejsze anegdoty z młodości swoich rodziców, ich dorastania, poznania się, zakochania, ślubu i dalszego wspólnego życia. To ona nam opowiada o tym, jak narodziło się jej starsze rodzeństwo, a potem ona sama i jakie towarzyszyły temu perypetie, zwłaszcza jeśli chodzi o nadawanie imion. Ona też pokazała dorastanie swojego rodzeństwa, ich szkolne problemy, domową atmosferę, codzienność tej niecodziennej rodziny.
Co mnie dosyć irytowało, to ciągłe odwołania do twórczości Tolkiena. Gdyby z tej historii wyjąć to, co dotyczy „Władcy pierścienia”, pozostałyby może trzy rozdziały, a tak czytelnik musi mierzyć się z okazałymi 350 stronami. Z czego jeden dotyczyłby znów Harry’ego Pottera, temu jednak nie nadano tu aż tak doniosłego znaczenia, więc nie przytłoczył sobą całej powieści. Efektem tego było moje rozdrażnienie, a z drugiej strony zaczęłam się też przyglądać temu pisarzowi i jego dziełom, bo w sumie dobrze byłoby się zorientować, czy fascynacja Roberta Niziołka mogłaby się udzielić również mi.
Reszta to historia dosyć normalnej, przeciętnej, poznańskiej rodziny, w której nie zdarzają się wielkie dramaty, a życie upływa w spokoju, miłości, trosce o dobro wspólne. Niezwykle zabawne okazały się interwencje rodziców w szkołach swoich pociech, gdy dzieciaki wpadały w tarapaty, pokazywały swoje zdanie, wynosiły się ponad uczniowską przeciętność. Przymierzając się zatem do jej przeczytania trzeba mieć na uwadze, że jest zdominowana przez Tolkiena i Rowling, zawiera dość rozbudowaną dyskusję o wartościach pokazanych w tych dziełach, co nie dla każdego czytelnika będzie zaletą. To, co poza tym, jest zabawne, ciepłe, radosne, pełne miłości i nadziei. Nie jestem w stanie z czystym sumieniem jej polecić, bo coś chyba jednak poszło nie tak, choć potencjał jest. Może następne tomy okażą się mniej literaturoznawcze? Jeszcze sama nie zdecydowałam, czy chcę się o tym przekonać.