Jest wigilijny wieczór. Christine Steinmayer wybiera się na uroczystą kolację do swojego narzeczonego Geralda. Chwilę przed wyjściem odnajduje w swojej skrzynce pocztowej anonim, w którym nieznajoma kobieta informuje, że zamierza popełnić samobójstwo. Christine jest racjonalistą, pracuje w radiu, zdaje sobie sprawę, że taki list może być kiepskim żartem lub pomyłką, jednak wiadomość nie daje jej spokoju. Niestety próby namierzenia nadawcy nic nie dają. Co gorsze następne dni przynoszą coraz dziwniejsze zdarzenia. Ewidentnie ktoś próbuje wprowadzić chaos w życie Christine. W tym samym czasie komendant Martin Servaz, obecnie przebywający w ośrodku dla pacjentów w depresji, dostaje przedziwną przesyłkę: magnetyczny klucz i bilet z informacją o spotkaniu w hotelu Grand. To co odkryje pod tym adresem będzie szokujące, pytanie czy doświadczenia Christine i informacje zdobyte przez Servaza są elementami jednej intrygi?
Powieść „Nie gaś światła” francuskiego pisarza Bernarda Miniera jest kontynuacją cyklu o pracy komendanta Marina Servaza. Dwie poprzednie części to „Bielszy odcień śmierci” i „Krąg”. Wszystkie tomy, oprócz postaci komendanta, łączy okrutny seryjny zabójca, którego - przynajmniej takie mam wrażenie - w każdej kolejnej historii jest coraz mniej, nie, nie jest to zarzut, i opera: finezyjna i dramatyczna. Dla miłośników sztuk wokalnych nawiązanie do najbardziej znanych oper jest nie lada gratką. Zwłaszcza że przejmujący wokal nie raz jest tłem do zatrważających wydarzeń. W historii przewijają się takty z opery Pucciniego, Wagnera, a także symfonie – znanego już z poprzednich części – Gustava Mahlera. Nadaje to opowieści niepokojący, a nawet przeraźliwy klimat. Chociaż i bez tego jest się czego bać. Ponieważ Minier bardzo skutecznie straszy realnym scenariuszem, w którym mamy do czynienia z prześladowaniem, nie tylko tym opartym na naruszeniu strefy prywatnej, ale daleko posuniętym okrucieństwie wobec ofiary, jej osaczeniu i wyalienowaniu. To straszne z jaką łatwością stalker manipuluje otoczeniem, czym swoją ofiarę doprowadza do osamotnienia, napiętnowania, a w konsekwencji często do obłędu.
Czytając przeżycia Christine otwierał mi się nóż w kieszeni, razem z nią przeżywałam jej dramat. Jej bólu jest odczuwalny, poraża, budzi złość i rozpacz. Taka jest właśnie proza Miniera: elegancka, wysmakowana, momentami wulgarna i krzycząca, ale to co ją spina, to mocny ładunek emocjonalny, który poruszy każdego, nie ma mocnych na uknutą przez autora misterną intrygę, charakteryzującą się wielką kreatywnością i suspensem. Na dodatek pełną oryginalnych bohaterów (brawo dla Servaza, który mimo swojego marazmu dał z siebie wszystko) oraz nagłych zwrotów akcji i zaskakujących rozwiązań. Wspomniałam już, że książka ma niepokojący klimat, ale dodam jeszcze, że umieszczenie akcji w okolicach Świąt Bożego Narodzenia też ma niemałe znaczenie. Ten wyjątkowy czas kojarzy się z dobrocią, ciepłem rodzinnym i spokojem, a nie z cierpieniem i odrzuceniem. Kontrastujące ze sobą wydarzenia i emocje podbijają dramatyzm historii i czynią z tej złożonej historii intensywną, przejmującą lekturę. Z czystym sumieniem polecam ten (jak też i wcześniejsze tomy) thriller psychologiczny (śmiało można go czytać bez znajomości poprzednich części) na pewno się nie zawiedziecie na tej powieści, bo wyobraźnia i talent Miniera są wielkie, a jeśli do lektury puścicie sobie np. symfonię nr 5 Gustawa Mahlera ewentualnie operę Madame Butterfly, to wrażenia będą znacznie mocniejsze. Bardzo polecam, ja jestem zachwycona tą książką i czekam na więcej.