Życie bywa przewrotne. Czasami to, co nas spotyka wydaje się być dalece oddalone od rzeczywistości, a bieg wydarzeń, w którego centrum się znaleźliśmy, zdaje się pędzić z zawrotną prędkością. Przekonali się o tym mieszkańcy małego, na pozór spokojnego norweskiego miasteczka, w którym szara codzienność zdawała się pogrążać w mroku coraz bardziej.
Pod imieniem i nazwiskiem Thor Larsen, kryje się polska autorka powieści kryminalnych, Karina Krawczyk. Oprócz „Miasteczka głodnych dusz” wydała ona do tej pory trzy inne powieści gatunkowe, a od grudnia ubiegłego roku prowadzi własną oficynę wydawniczą Studio Million. Choć wcześniej nie miałam do czynienia z twórczością pisarki, miałyśmy okazję poznać się na 23. Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie. Zaznaczyłam wtedy na swojej liście do przeczytania kryminał „Nazywam się Milion”, który nadal czeka w kolejce na swoją kolej. Rozmawiałyśmy również o pisanej w tamtym czasie powieści osadzonej w skandynawskim klimacie i cieszę się, że to właśnie o niej mogę dzisiaj opowiedzieć. Przejdźmy zatem do clue całej recenzji. „Głodne dusze, nieudolne i niezdolne do zmiany, w ciszy krzyczą i tylko liście na wietrze są żywsze od nich.” Undredal to wioska położona przy wybrzeżu Aurlandsfjorden w Norwegii. Björn Andersen pracuje w lokalnym wydziale policji, i choć w okolicy od dawna nie działo się nic niepokojącego, nagła wiadomość o znalezionych kobiecych zwłokach, wywraca życie głównego bohatera oraz okolicznych mieszkańców do góry nogami. Od tego momentu nic nie będzie takie oczywiste, a na światło dzienne zostaną wyciągnięte sprawy z przeszłości. „Mimo świeżego powiewu wiosny, pierwszych pąków kwiatów i dziewiczo rodzącej się natury, wszechobecna pustka wypełniła domy „miasteczka kóz”.” Przejdźmy zatem do moich odczuć. Uważam, że osadzenie fabuły w tak niewielkiej mieścinie, w której każdy każdego zna, było dobrym pomysłem. Nie dość, że skłania to czytelnika do wytężenia zmysłów, ponieważ automatycznie mamy mniejsze grono postaci do obserwacji, to w dodatku znajdziemy więcej bodźców, na których musimy się skupić podczas czytania. A jest na czym zawiesić oko, ponieważ ilość wątków w tym kryminale jest naprawdę duża. Pisarka serwuje nam istny rollercoaster, który nabiera rozpędu w okolicach pięćdziesiątej strony i pędzi z zawrotną prędkością aż do końca. Odnoszę wrażenie, że działo się tu wszystko, co tylko mogło. Poczynając od skomplikowanych relacji rodzinnych naszych postaci, przez zagadkę z przeszłości, po wątek polski, jak i handel żywym towarem. Na pierwszy rzut oka czytelnik może się w tym wszystkim pogubić. Dostałam kryminał, a czułam się tak, jakbym miała do czynienia z powieścią sensacyjną. Pisarka balansuje niebezpiecznie na granicy między przesadą w ilości nakreślonych wątków a dobrym tego wyczuciem – co za dużo, to niezdrowo. Ja jestem typem osoby, która właśnie woli takie nagromadzenie elementów fabuły, lecz ktoś, kto chce przeczytać coś spokojniejszego, może się po prostu zawieść. Muszę również zwrócić uwagę, iż od samego początku dało się wyczuć, że całość nie została napisana przez Norwega. Ma to związek głównie ze stylem, który momentami jest bogaty w iście poetyckie opisy, w szczególności związane z tamtejszą przyrodą, by zaraz zmienić się w proste pisanie niczym z amerykańskich akcyjniaków. Nie doświadczymy tu długich i szczegółowych detali ciągnących się przez kilka stron, i to dobrze, gdyż najzwyczajniej w świecie, takie książki mnie nudzą. „Kiedy wydawało mi się, że już dostałem lekcję od życia, wszystko wskazywało na to, że wkrótce znów znajdę się w tym koszmarnym miejscu, jakie niedawno opuściłem. Wtedy byłem przekonany, że już nigdy tam nie powrócę.” Podsumowując, muszę przyznać, że, mimo iż wplątany jest tu cały konglomerat różnych wydarzeń, to całość odróżnia się od innych kryminałów na rynku oryginalnym pomysłem. Dążąc do zakończenia lektury, odniosłam wrażenie, że Karina Krawczyk dała czytelnikowi małego prztyczka w nos, gdyż ostatnie strony historii… A, zostawię to dla czytelnika, który sięgnie po „Miasteczko głodnych dusz”. Na pozór proste rozwiązanie okazuje się być czymś, co z pewnością zaskoczy niejedną osobę.