"Wyznaję" Jaume'a Cabré to porywająca historia Adriana Ardevola, stanowiąca jego, no cóż, wyznania - opis całego życia, uczuć i zdarzeń, które kiedykolwiek go spotkały. Oprócz tego powieść przeplatają wątki historyczne oraz krótkie ustępy prowadzone przez innych bohaterów.
Pisząc poprzednie zdania już wahałam się czy nie podałam za wiele informacji. Gdybym mogła, poruszając kwestię tej książki mówiłabym po prostu - przeczytaj! Nie patrz na recenzje i wskocz na statek tej historii, nie oglądając się do tyłu. Jednak myślę, że nie można pisać recenzji w taki sposób, by Czytelnicy błądzili w niej jak w ciemnych i nieoświetlonych zakamarkach. Dlatego zmuszam się i lekkim muśnięciem zaznaczam charakterystykę fabuły; ale od teraz rezygnuję z konkretów. Ta powieść zasługuje na odkrywanie jej samodzielnie.
Pamiętam, gdy rozpoczynałam czytanie tej książki. Był grudzień, panowała lekko świąteczna atmosfera, a na dworze było zimno - miałam dość tej pogody, szkoły, która przed Bożym Narodzeniem jest nie do wytrzymania. Akurat znalazłam moment, by znaleźć coś do czytania. I w moje oczy rzuciła się blado beżowa okładka i duży czerwony napis: "Cabré". Coś podpowiedziało mi, że jest to idealna książka na ten moment, nawet nie mogłam przemóc się, by sięgnąć po coś innego. Zaciekawiona wzięłam powieść do ręki, położyłam się na łóżku i zaczęłam czytać.
Pierwsza strona była niczym szklanka chłodnej wody w gorący dzień. Była interesująca, przejmująca, a barwny sposób pisania autora od razu przykuł moją uwagę i oczarował mnie. Nawet nie wiem kiedy - po powolnym przekładaniu kartek, rozpoczynaniu kolejnych rozdziałów, krok po kroku przenosiłam się do gorącej Barcelony, świata Adriana, jego domu, szkoły... Nie mogłam wyjść z tego świata. Jeżeli musiałam na parę dni przerwać czytanie, powracałam do książki z jeszcze większym zapałem i wzruszeniem, a bohaterowie byli dla mnie coraz wspanialsi i ważniejsi. Nawet, gdy byłam zdenerwowana przez to, co ktoś zrobił, gdy nie podobał mi się poruszany przez autora wątek, nie mogłam oderwać się od lektury i przerabiałam swoje odczucia wraz z bohaterami. "Wyznaję" to czysto życie - gra emocji, zdarzeń i ludzi, od której nie sposób się oderwać.
Nie mogę powiedzieć, by wszystkie wątki podobały mi się tak samo. Zdecydowanie faworyzuję pewne zdarzenia, ale fakt, że nie wszystko było dla mnie idealne w tej historii sprawia, że jest ona bardziej rzeczywista i właściwie, doceniam to. Widzę, jakie to uczucie wejść ponad standardowe przeświadczenia w imię większej satysfakcji. W jakiś sposób wraz z Adrianem przeszłam pewną drogę, która zdecydowanie mnie zmieniła.
W trakcie pisania uzmysłowiłam sobie jedną rzecz, która od zawsze mnie frapowała. Z tyłu okładki powieści widnieje zdanie: "powieść katedra o idealnych proporcjach i epickim, pełnym kunsztownych detali wykonaniu". Nie mogę powiedzieć, że jestem w stanie w pełni zinterpretować ten cytat i doskonale określić, co ma tak naprawdę znaczyć. Ale widzę, że nazwanie tej pozycji "katedrą" jest niewątpliwie jednym z najlepszych określeń względem niej - jej wielowątkowość, tajemniczość i magia sprawiają, że jest to idealny sposób na nazwanie tych wspaniale zapisanych stron.
Wypada napomknąć o języku, jakim posługuje się autor. Feeria słów i zjawisk językowych to uczta literacka dla duszy. Muszę przyznać, że Anna Sawicka, tłumaczka, praktycznie dokonała cudu nad tą książką. Pragnę przeczytać ją w oryginale, ale wierzę, że doznania nie będą wielce różne od tych, które można poczuć przy czytaniu polskiej wersji "Wyznaję". Jest to naprawdę niesamowicie dobrze przetłumaczona książka, z zachowaniem wszelkich zabaw językowych, specjalnie stosowanych błędów, które dodają powieści jej własnego ducha, indywidualności na tle zwyczajnie pisanej literatury.
"Wyznaję" Jaume'a Cabré to niezwykła opowieść, otaczająca czytelnika zabawnymi, poważnymi czy życiowymi historiami, będąca podarkiem słów. Jestem wobec niej bezbronna - arcydzieło, z którym się zetknęłam wdarło się do mego życia niczym prawdziwa osoba. Poświęciłam mu wiele czasu, który nauczył mnie zupełnie nowych cech, obdarzył wachlarzem opowieści, które nadal zdarza mi się opowiadać przyjaciołom. Ta książka powodowała u mnie uśmiech, czasem łzy, a nieprzerwanie gonitwę myśli, która trwa do dziś. Gdybym mogła, chciałabym sprawić, by ta powieść nigdy się nie kończyła; nadal pamiętam smutek i drobne rozgoryczenie, jakie opanowało mnie po skończeniu jej. Pierwszy raz odkładałam tak ogromną książkę na półkę bez cienia satysfakcji, że udało mi się ją przeczytać. Bo jak mogłabym się cieszyć, kiedy taka historia ma przestać być moją codziennością?
Jest to naprawdę niezwykła powieść. Historia, którą mogłabym czytać całe życie, cieszyć się nią każdego dnia - ta powieść umożliwia zmianę całego światopoglądu i wrażliwości, czucia oraz jakości życia. Po poznaniu jej już nic nie jest takie samo.
I teraz, zakańczając ten rozrzewniony opis wrażeń, użyję tego ostatniego, utartego zwrotu Adriana: Confiteor.