Życie na obczyźnie, choć dla wielu jest możliwością ucieczki od narastających problemów, nie dla każdego należy do najłatwiejszych zadań. Z dala od bliskich, na dodatek w miejscu, gdzie wszystko jest nowe, brzmi jak wyzwanie. A jeszcze trzeba wiedzieć, gdzie podążyć, by zacumować swoją „łódź” na dłużej, nie martwiąc się o to, czy bieda spojrzy nam raz jeszcze w oczy. Tym samym zdarza nam się popełniać błędy. Skuszeni perspektywą dobrego zarobku, nieraz nie zastanawiamy się, na czym tak właściwie będzie wyglądać nasza praca lub – co gorsza – czy faktycznie jest tak, jak o niej opowiadano… A wtedy pojawia się pytanie: Czy emigranci posiadają jeszcze jakiekolwiek prawa?
TWOIM ZADANIEM JEST URODZENIE KLIENTOWI ZDROWEGO, SILNEGO DZIECKA. I JUŻ ZADBAMY O TO, BYŚ NICZEGO NIE ZJE… MOŻE UDAMY SIĘ NA MASAŻ? DOBRZE CI TO ZROBI.
Nastawiona na wejście z buta do Ośrodka Złociste Dęby, gdzie właśnie – jak przeczuwałam – miała toczyć się cała fabuła, nawet nie pomyślałam, iż pani Joanne Ramos postanowi jeszcze chwilę przetrzymać mnie w niepewności. Niczym skrupulatna nauczycielka, pozwoliła mi poznać bohaterów od zupełnie innej strony. Odkryć, jak desperacja prowadzi ich właśnie w kierunku (teoretycznie) pracy jak ze snów. No bo cóż dziwnego jest w urodzeniu komuś dziecka za pieniądze? W końcu zawód surogatki nie jest czymś nieznanym, a kiedy jeszcze istnieje zapewnienie dogodnych warunków... Dlatego też Jane – pomimo początkowych obaw – postanowiła zaryzykować. Pozostawiając kuzynce pod opieką kilkumiesięczne dziecko, oddała się w ręce specjalistów, co wkrótce miało się okazać największym błędem pośród tych, jakie dotąd popełniła.
Nie powiem – sama chętnie bym skorzystała z wygód, jakie oferowano przyszłym mamom. Całodobowa opieka, wygody w postaci masażów czy odżywczych posiłków… to tylko nieliczne pozytywne aspekty przebywania w Złocistych Dębach. Dopiero z czasem zauważa się ciemne strony tamtej „organizacji”. Bohaterka i jej towarzyszki tylko pozornie mogły czuć się wolne, kiedy wszędobylskie kamery obserwowały każdy ich ruch. Przyszłe mamy musiały wypełniać swoje codzienne obowiązki, będąc posłusznymi, bo inaczej czekały je przykre konsekwencje. Również wkradały się tam liczne manipulacje. Obie strony kombinowały, ile wlezie, starając się przechytrzyć przeciwników zagrywkami. Sama nieraz łapałam się na tym, że dawałam się wkręcić. Kiedy czułam się już pewna, nagle pojawiało się coś, co zmieniało postać rzeczy, a ja zostałam w szoku. Bo choć zdarzało mi się co nieco przewidzieć, to i tak autorka naszpikowała „Farmę” niespodziewanymi zwrotami akcji. Nie mogę jednak przymknąć oczu na to, co tak właściwie chciała nam pokazać. Pani Joanne Ramos ukazała nam rzeczywistość, gdzie kobiety, chcące zadbać o ubezpieczenie rodziny, są gotowe wyrzec się swych praw. Dobrowolnie oddają ciała, przeistaczając się w żywe, naturalne inkubatory. Tracą nad nimi kontrolę, będąc więźniarkami tych, którzy obiecali im pomóc. A to może doprowadzić do obłędu, a co za tym idzie – zgubieniu własnej tożsamości.
Czy znajdę w „Farmie” coś, co mnie rozczarowało? Ciężko to mówić, ale… tak. O jednym szczególe wspomnę, gdy dotrę do omówienia pióra autorki, a teraz zajmę się zakończeniem, które było dość słabe. Po takich atrakcjach, jakie mi zostały zapewnione, liczyłam na wybuch takiej bomby, że przez tygodnie nie mogłabym się pozbierać, a tutaj coś takiego. Szczerze mówiąc, miałam nieodparte wrażenie, jakby autorce wyczerpały się zapasy i sięgnęła po zimne ognie, które nawet się nie odpaliły. A szkoda, bo był potencjał.
MOŻESZ CHCIEĆ WALCZYĆ, ALE CZY JEST W TYM JAKIKOLWIEK SENS?
Co tu kryć – Jane nie należy do moich ulubionych bohaterek. Szanuję ją za to, że pomimo tylu kopniaków, jakie los wymierzył w jej tyłek, nadal odnajdywała w sobie siłę na walkę dla swojej córeczki. To właśnie mała Amalia pomagała jej zwalczać ciemność, jaka toczyła się wokół niej. Dla niej postanowiła zaryzykować i zamieszkać w ośrodku, gdzie po zakończeniu zlecenia miała otrzymać coś, co mogłoby im obu zapewnić przyszłość. Tyle że kiedy sprawa nie dotyczyła jej córeczki, czułam, że kobieta jest wiecznie nieobecna lub wycofana. Dotarcie do niej przypominało rozczesywanie kołtunów, gdzie niekiedy lepiej po prostu odpuścić i pozwolić je sobie ściąć, gdzie tutaj wiązało się to z zostawieniem Jane samej sobie. Już więcej werwy było w jej kuzynce, Ate, która również poświęciła się dla rodziny. Aby zapewnić lepszy byt dzieciom, wyjechała z kraju i łapała się każdej pracy, byle tylko jak najdłużej się utrzymać i nie wrócić z podkulonym ogonem. Bywała surowa oraz miewała drastyczne metody wychowawcze, ale i tak było w niej więcej życia. Również inne bohaterki nie cierpiały na odrętwienie. Reagan, Mae czy Lisa – choć różniły się od siebie, każda wyznawała różne wartości, napędzały one lawinę zdarzeń, przez co nie czułam się znużona. Naprawdę, bo gdyby poświęcono całą „Farmę” Jane, na pewno książka zyskałaby status dobrego środka nasennego.
Zdarza(ło) wam się dopisywać multum całkiem zbędnych słów, aby wypracowanie zawierało ich minimalną liczbę? Zgaduję, że gaduły nie mają (lub nie miały) z tym problemu, bo przekraczają tę granicę, ale inni? Na bank tak było! I właśnie tak chyba działała autorka. Pani Joanne Ramos miewała słowotok, gdzie przy płynnej akcji pojawiały się zatory. Zdarzało się, że skupiała uwagę na zbędnych czynnościach, jakby próbowała nadać im najwyższą rangę. Naprawdę, wymienianie krok po kroku tego, co się robi przy zmianie pieluchy dziecka nie jest czymś, o czym tutaj chciałam czytać. Pomijając już to, uważam, że autorka się spisała. Nie jest idealnie, przydałoby się zrobić kilka szlifów, ale pomysł na historię jest jak najbardziej dobry. Aktualny, a zarazem ponadczasowy. Skłaniający do refleksji.
Podsumowując. „Farma” nie jest łatwą lekturą. Poruszony tam aspekt utraty kontroli nad własnym życiem i ciałem nie tylko szokuje, ale również sprawia, że stajemy się bardziej wyczuleni na świadomość własnego „ja”. Na nowo postrzegamy, iż za żadne pieniądze nie powinniśmy stawać się czyjąś własnością. Zabawką, która – gdy przestanie być potrzebna – zostaje wyrzucona do kąta. Ta książka to donośny krzyk, byśmy nigdy nie pozwolili nikomu na przekraczanie granic. I może nie zawsze zjadliwa, przy odrobinie cierpliwości zapewni również multum innych wrażeń.