Rozpoczynanie przygody z tą książką było jak próba przejścia przez betonową ścianę. Opór był tym większy, im więcej pojawiało się zawiłości stricte ekonomiczno-finansowych. Jakby książka strzegła swych tajemnic za pomocą niezrozumiałego słownictwa. Na szczęście po kilkudziesięciu stronach okazało się, że było to raczej jak wgryzanie się w galaretkę – opór był jedynie na początku, a dalej (prawie) sama słodycz.
Może przesadziłem z tą słodyczą. W przypadku takiej książki bardziej na miejscu jest intryga, a w przypadku tej konkretnej intryga jest i to – mówiąc potocznie – gruba. Autor – Mariusz Zielke – jest dziennikarzem śledczym i gospodarczym, na dodatek uznanym dziennikarzem. I jeśli miałbym teraz zgadywać skąd czerpał inspirację do książki, to powiedziałbym, że z własnego dziennikarskiego doświadczenia. Giełda, ogromne pieniądze, niejasne układy, urzędy kontroli, które niczego nie kontrolują, a pośrodku tego dziennikarz, który żyje w przeświadczeniu, że prawda jest najważniejsza.
Jakub Zimny, bo to on znajduje się w centrum tej historii, pisze artykuł o przekręcie znanego finansisty. Nie myśli o sobie, jako pogromcy giełdowych afer, ale uważa, że jego praca, a przede wszystkim wspomniany artykuł, może coś zmienić w finansowym półświatku. Popełnia jednak błąd, za który zapłaci wysoką cenę. Będzie musiał zweryfikować swoje metody dziennikarskie, dojrzeć drugie i trzecie dno. Bo to, co na pierwszy rzut oka wydaje się być prawdziwe i nieskazitelne, przy kolejny spojrzeniu nie zawsze takie jest. A już na pewno nie w świecie wielkich pieniędzy i wielkiej polityki.
I może dlatego właśnie autor miał problemy z wydaniem swojej książki. Świat wielkiej finansjery opowiedziany z iście dziennikarskim zacięciem, niekoniecznie trafia do zwykłego czytelnika chowanego na pseudo-romansach z wampirami i wilkołakami w głównych rolach. Nawet wobec wytrawnych wielbicieli (obecnie) zawiłych kryminałów, ta książka stawia wysoką poprzeczkę. Trzeba wiele samozaparcia i determinacji, żeby się porządnie ‘wgryźć’ w fabułę. Chociaż już trochę mniej, żeby dotrwać do końca. A im bliżej końca tym robi się ciekawiej, zawilej, jakby mroczniej. Wątków pojawia się coraz więcej i do ostatniego rozdziału ciężko przewidzieć zakończenie. Jednak całość, już po przeczytaniu, nastraja bardzo pozytywnie. Bez uczucia niedosytu czy wrażenia czytania lichej niedoróbki. „Wyrok” trzyma wysoki poziom i mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że może za wysoki jak na polski rynek. Ale za to chyba nie można książki krytykować…
Od strony technicznej również książce ciężko cokolwiek zarzucić. Sprawnie prowadzona, wielowątkowa fabuła zakończona w profesjonalny, choć lekko utopijny sposób, podparta tonami fachowej wiedzy z zakresu finansów i ekonomi. To wszystko osadzone w polskich realiach, które mimo, że mają być fikcją, dziwnie przypominają realny odpowiednik włącznie z samym autorem. Właściwie podpadł mi tylko język jakim, posługuje się autor. Specyficzny dla dziennikarza, jak najbardziej pasujący do artykułu w gazecie. W przypadku tak rozbudowanej książki już niezbyt przyjemny i na pewno nienaturalny. Wpływa to negatywnie na odbiór książki, ale tylko nieznacznie, w porównaniu ‘nagminnym’ stosowaniem terminów ekonomicznych.
Po części rozumiem negatywne decyzje wydawnictw, które odmówiły panu Zielke publikacji książki. Strach przed niezrozumieniem i przez to słabą sprzedażą książki jest uzasadniony. Z drugiej strony, mimo, że to ciężka lektura, to warta poświęconego czasu (w moim przypadku cały tydzień). Ostatecznie, dobrze, że jednak „Wyrok” ujrzał światło dzienne – mogłem przeczytać go ja, a i mam nadzieję, że za moim przykładem pójdzie spore grono czytelników. To taka produkcja ambitna nienależąca do literatury ambitnej, będąca niezłą odskocznią od popularniejszych i lżejszych produkcji :)
[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu -
http://fri2go.abstynent.net]